Biuletyn RJK 2007 - Widok z góry najwyższej | ||
|
W związku z polemiką wokół „Biuletynu Rady Języka Kaszubskiego rok 2007” publikujemy recenzję tegoż, napisaną w ubiegłym roku dla miesięcznika „Pomerania”, która się jednak w druku nie ukazała. Powstała ona przed publikacją krytycznego eseju Hanny Makurat, zamieszczonego w najnowszym tomie organu Instytutu Kaszubskiego „Acta Cassubiana”, choć w kilku punktach się z nim zazębia. Dość podziemnymi kanałami rozchodzi się pierwszy biuletyn Rady Języka Kaszubskiego, opublikowany w dwóch wersjach językowych, owoc ponad rocznej pracy wysokiego gremium. Zawiera 4 regulaminy, 7 pierwszych uchwał RJK oraz zbiór referatów wygłoszonych na konferencji starbienińskiej w październiku 2007 r. przez członków Rady (oraz Renatę Mistarz, jak się wydaje, spoza RJK), a także sylwetki 14 jej członków i ciekawostkę na deser. Postawiono więc na różnorodność, choć wiele w książce niedopowiedzeń i nieporządku. Strukturę RJK poznajemy z zamieszczonych regulaminów, ale brakuje składu osobowego wysokiej Rady i jej Prezydium. Poznajemy tylko nazwiska członków 3 komisji, których jest w sumie dziesięcioro. Co robią pozostali, w tym dwoje autorów „Biuletynu”, można zgadywać. Jeśli to nie tajne, jednak należało kwestii poświęcić stronę lub dwie. Same regulaminy prezentują się dość imponująco i nie ma sensu merytorycznie się ich czepiać - są jakie są. Niektóre szczegółki konstrukcyjne komisji zostały niesprecyzowane, nie wiadomo dokładnie które z jej rozlicznych zadań są dla niej obowiązkowe, a które „z dobrawoli”, nie podano jak mają się te instytucje komunikować za światem zewnętrznym, ale to w zasadzie nie nasz problem. Gorzej wypada strona językowa i redakcyjna tych czcigodnych kart. Po wczytaniu się widać, że nie zredagowano ich nazbyt przejrzyście, jednolicie, a nawet poprawnie. Np. regulamin Komisji Standaryzacji i Normalizacji (!) ma niestandardową zgoła numerację: 1, 2, 3, potem od 2 do 8, a dalej 11, 12. W wersji kaszubskiej jest nawet „jinacze”: 1, 2, od 1 do 8, 11, 12. Podpunkty tamże, w obu wersjach, mają kolejność C, A, B (str. 17). Łatwo wykazać też nieobycie przynajmniej części gremium z edytorstwem komputerowym. Nie byłoby problemu, ale tu mamy przecież szczyt szczytów i kaszubski wzorzec z Sèvres. Czego więc wymagać od reszty jeśli nawet nazwę Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego podaje się w „Biuletynie RJK” na kilka sposobów? Uchwał „radzieckich” jest siedem i dotyczą one spraw różnej ważności. To chyba dobrze, bo widać przy okazji, że praca Rady jest kontynuacją działań mniej lub bardziej oficjalnych sprzed jej instalacji. Z pewnością w swej różnorodności zainteresują one ogół oświeconych Kaszubów, jednych nazwy państw czy pór dnia i roku, innych terminologia teoretycznoliteracka. Dajmy szansę Radzie na ogarnięcie się w sprawach bliższych życiu codziennemu, a na razie cieszmy się, że ustalono kaszubskie odpowiedniki „aktu”, „anafory” i „anegdoty”, oraz na przykład Kambodży - wszystkie zbliżone zresztą do polszczyzny. Referaty ze Starbienina, nie wiedzieć czemu podzielone na dwa rzuty, również wydają się tkwić gdzieś in medias res. Najpierw najwyższy stopniem „radca” prof. Edward Breza prezentuje refleksje własne nt. dwóch podręczników do kaszubskiego, autorstwa D. Pioch i W. Bobrowskiego. Dotyczą one przede wszystkim pisowni pewnych wyrazów, a większy repertuar uwag odnosi się do drugiego autora, którego dzieło Kôrba chyba jeszcze nie trafiło do rozpowszechniania. Profesorskie uwagi są i subiektywne, i słuszne, takoż świadczą o temperaturze dyskusji, w której wykuwa się norma językowa kaszubszczyzny. Ale moje opory budzi pisownia, w której kaszubskie wyrazy wyglądają jak błędna polszczyzna - aspekt estetyczny, chyba niesłusznie pomijany. Ostatecznie taki np. nórt można zaakceptować, bo znaczenie inne, ale bióro? Zastanawia też profesorski opór wobec rzeczowników zakończonych na -ëzna, skoro sama wielka Rada po kaszubsku przezwała się „radzëzną”. Czy przegłosowano taki autorytet? R. Wosiak-Śliwa pisze o różnych zasadach i normach językowych w polszczyźnie i kaszubszczyźnie i postuluje równouprawnienie dwóch uzusów w mowie Kaszub: wzorcowego i użytkowego. Niezależnie od trafności tego postulatu, wydaje się, że sprawa rozegra się „w praniu”, czyli bez oglądania się na językoznawców, zwłaszcza że ich głosy nie brzmią harmonijnie. Kwestia „egzekwowania”, którą zgłasza referentka, jest jawnie talmudyczna. Następnie „Biuletyn” podaje tłumaczenie recenzji „Kaszubskiego słownika normatywnego” E. Gołąbka, której autorem jest D. Paždjerski, sławny serbski Kaszuba. Docenia on samo dzieło, ale krytykuje detale, nie dość naukowe, konsekwentne i przemyślane. Można z tekstu wnosić, że normatywność Gołąbkowego „słowôrza” jest pewną uzurpacją, choć Serb tego nie głosi explicite. Ciekawe i bliskie rzeczywistości przemyślenia zawarł E. Pryczkowski w krótkim résumé bieżącego stanu kaszubszczyzny i „zawartości kaszubskiego w Kaszubach”. Wygląda to słabo: oficjalnie kaszubskie są niektóre gminy południowe i okolice Pucka. Na tym tle apel o naturalność „rodnej môwy” i zwarcie językoznawczych szeregów w jedności działań wygląda na co najmniej nadmierny optymizm. Jak będzie, się zobaczy. Konspekt R. Mistarz nt. programów nauczania języka kaszubskiego i potrzeb w tym zakresie kontrastuje z powyższym swoją abstrakcyjnością. To jakaś twarda maszyna do obróbki mglistej jeszcze realności; będzie pewnikiem działać niezależnie od „wsadu”. Nieodparcie budzi też myśl, że czy kaszubski przeżyje, czy nie, językoznawcy sami się „wyżywią”. Największy urobek w „Biuletynie” prezentuje Hanna Makurat - trzy referaty o sytuacji j. kaszubskiego. Niewiele wiem o ich proweniencji, ale wyraźnie się one zazębiają i powtarzają część informacji, ergo można było je połączyć. Pierwszy jest dość ogólny i znajduje swe rozwinięcie w następnych. Tam autorka omawia własne badania nad występowaniem bilingwizmu polsko-kaszubskiego w terenie oraz szkicuje dzieje kaszubszczyzny z jej zmaganiach z językami ościennymi oraz stan bieżący. Stan jest raczej marny, o czym czytaliśmy wcześniej. Autorka zdradza, że piszących po kaszubsku jest... trzystu, mamy więc nasze kaszubskie Termopile. Przypominają się kalkulacje M. Susskina z ciekawej książki „Paninterlingua czyli powszechny język międzynarodowy”, gdzie pesymistycznie szacowano szanse j. francuskiego na stanie się językiem globalnym, nawet gdyby wszyscy Francuzi (80 milionów) poświęcili się tej misji na całym świecie. Daje to - przy 6 miliardach Ziemian - proporcję 1:75, więc naszych „misjonarzy” wystarczy na co najwyżej 20-25 tysięcy „dzikusów”. Wniosek nie wymaga eksplikacji. Nie piszę o tym bez przyczyny, autorka bowiem postuluje oparcie dalszego rozwoju języka kaszubskiego na jego wariancie standardowym, czyli najpewniej na kręgach kaszubskiej inteligencji. Jak miałoby to wyglądać i jaki dałoby rezultat? Tu pojawia się problem transmisji ustaleń np. Rady Języka Kaszubskiego w szeroki kaszubski świat. Idzie ona marnie, a do tego intelektualiści nie wykazują do sprawy zapału, lud zaś śpi. Może w efekcie dostaniemy jakieś kaszubskie esperanto, którym będą bawić się co bardziej piśmienni z Kaszubów? Esperantyści (echo po nich chyba już zamilkło) nie mieli przynajmniej problemów ze statusem językowym swego szlachetnego hobby. Ze dwa wieki temu jeden jedyny Ivar Aasen stworzył i „wypromował” język nowonorweski, którym posługuje się jakie ćwierć populacji Kraju Fiordów, ale wątpię czy udałoby się to tym wspomnianym trzem setkom sprawiedliwych. (Szalony ten Norweg nie przewidział był zresztą jak obciąży swym wynalazkiem budżet królestwa.) Lektura tekstów H. Makurat może potwierdzić wyżej zaznaczoną myśl o stanie językoznawczych żołądków po ewentualnym upadku „rodnej môwy”, bo potrafią one trawić same siebie. Przykładem tego jest nazwany już „bilingwizm”. Do sytuacji na Kaszubach taki termin nie przystaje, bo pomija on parametry obiektywne oraz jakościowe. Jaki jest naprawdę kaszubski, każdy słyszy. W teorii jest bez wątpienia pięknym językiem, w realizacji - „popsëtą polaszëzną”. Co w istocie nie dziwi gdy zważyć, że kaszubolodzy mówią po kaszubsku słabo, a czasem wcale, swoje referaty dają do tłumaczenia na kaszubski właśnie, a cała Rada Języka Kaszubskiego obraduje po polsku. A i te tłumaczenia wypadają jak Panapaskowy makaronizm z najlepszych lat polskiego baroku: „Mòcné wzôjné cësczi pòlaszëznë i kaszëbiznë jidą w czerënkù rozwicô sã miészónégò jãzëka, jaczi je téż nazëwóny kòntaktowim dialektã (contact dialect)” (str. 102). Czy to po naszemu? Referaty PT Autorki nie są łatwe w czytaniu w żadnej wersji. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na kilka usterek. Uroczy, choć mało czytelny diagram na str. 101 ma w sobie błąd literowy, także w jego „didaskaliach” przekłamano symbolikę. W tekstach mamy kilka niegramatyczności oraz nieporozumienie: nazwanie PRL-u Polską Republiką (!) Ludową. W obu wersjach trafia się też „Fiedrich” Lorentz (str. 91). Dodam, że w tekście E. Pryczkowskiego czytamy w przypisie Izabella „Trojakowska” (str. 75), ale tylko w wersji polskiej, kaszubska bowiem tu pozbawiona jest przypisów. Ostatni referat traktuje o prawnym statusie j. kaszubskiego, powtarza też część najaktualniejszej statystyki. W konkretnym i przejrzystym tekście M. Cybulskiego trochę brakuje mi nazwisk wspomnianych już w pierwszym zdaniu „przedstawicieli” oraz, nieco dalej, „jednego z posłów”. Daje się też zauważyć melancholijna nuta, zwłaszcza w lekko minorowej kodzie, która zawiera „nadzieję, że kaszubszczyzna nie podzieli losu wymarłych już języków i etnolektów, że nie znajdzie się wśród owych dwóch trzecich języków świata, którym – w świetle obecnych prognoz – grozi wymarcie”. Może uda się choć zachować - jak chciał „jeden z profesorów” - Kaszubów w rezerwacie? Zakończenie stanowi przesławna „Desiderata”, zamieszczona i przetłumaczona na kaszubski na prośbę z głębi kraju, a dokładnie „chłopa zamkłégò w sôdzë w Òpòlsczich Strzélcach”. Tak podaje tłumaczenie wprowadzając do księgi nieco humoru, może dlatego, że tłumaczył nieczęsto poważny Roman Drzeżdżon. Jak wspomniałem, „Biuletyn” ukazał się pod dwoma postaciami, które prawie dokładnie sobie odpowiadają. Brakuje tych przypisów u Pryczkowskiego, część cytatów u H. Makurat pozostawiono po polsku, polskie są też nazwiska przy sylwetkach członków gremium, choć w tekstach jako autorzy figurują po „kaszëbsku”. Zachowano też tu i ówdzie polskie skróty i tłumaczenia słów obcojęzycznych, np. u E. Brezy. Wiele tekstu dokładnie się powtórzyło, co może rodzić zarzut nadmiernej rozrzutności, choć pewnie mieści się ona w ramach regulaminu Rady. Krytykując poziom redakcyjno-edytorski „Biuletynu” muszę stwierdzić, że tłumaczenie na kaszubski jest pod tym względem lepsze. Dodano co prawda kilka błędów, pozostawiono też niektóre z pierwotnej wersji, ale poprawiono rzucające się w oczy usterki składniowe i logiczne. Widać wystarczyła dodatkowa lektura, do której zmuszeni byli PT Translatorzy (termin z tekstu, str. 134), czyli Drzeżdżon i Karol Rhode, najmłodszy członek RJK. Jeśli zaś chodzi o kaszubskość tej kaszubszczyzny, to wyraźnie widać, że nastawiono się na kalkowanie intelektualnych emanacji Szan. Autorów. Nie mogło zresztą być inaczej, z czego płyną rozmaite wnioski, które pominę. Może to i lepiej, bo większe odchylenia od tekstu podstawowego od razu prowokują pytania, np. czy „felënczi” (str. 82) to na pewno „potrzeby”? Można by dłużej, bo publikacja RJK jest z gatunku pobudzających do refleksji, ale myślę, że najważniejsze punkty zaznaczyłem. Na korzyść „Biuletynu” przemawia jego pionierskość, więc choć mógłby być lepszy, jest na razie bezkonkurencyjny „na tle”. Czekamy na następne, równie pożywne intelektualnie, albo i bardziej. (SC) |