Postępy Kaszubistyki 2 | ||
|
W niedługim czasie ma ukazać się kolejny biuletyn Rady Języka Kaszubskiego, najwyższa więc pora, by skomentować i pochwalić ostatnie jego wydanie, dość już zleżałe na półkach czytelników. Jest ogólnie dużo lepiej zredagowane i zawiera wiele interesującego materiału do przemyśleń, miejscami budzi opór, ale prawie nigdzie nie pozostawia w lekturze człowieka obojętnym. Mało jest takich dzieł jak to, a dokładnie jest tylko jedno. Z konieczności muszę ograniczyć część referencyjną tego tekściku, nie ma też powodu, by promować darmowe i ogólnie dostępne wydawnictwo, pozwolę więc sobie na skróty. I tak zostanie dużo spraw do omówienia, nawet gdyby pominąć drobiazgi. Po pierwsze, „Biuletyn” pojawił się w wersji jednotomowej i dwujęzycznej, a to na pewno dało spore oszczędności. Oba teksty są niemal dualne (bo np. brakuje polskiej wersji pieczęci wielkiej Rady), chyba więc wzięto sobie do serc krytykę mgr Hanny Makurat, aby tłumacze nie ingerowali w tekst. Tu są nimi Roman Drzeżdżon i jego konsultant Tomasz Fopke, którzy robotę swą nielekką wykonali dobrze. Krótki „przedsłów” prof. Edwarda Brezy bardzo pobieżnie prezentuje działania Rady w minionym okresie, zapowiada też zawartość „numru”, jak czytamy (s. 11). Miały się w nim znaleźć nazwiska członków RJK, nawet z podziałem na komisje, ale wypadły. Jedynie z tekstu dr Róży Wosiak-Śliwy można coś niecoś wydedukować na ten temat, ale nie jest on kompletny. Warto by nadrobić ten feler, a także podać przejrzysty harmonogram prac. Prof. przewodniczący dziękuje za dotychczasowe uwagi, służę więc kolejnymi. Z pierwszej uchwały dowiadujemy się, że Rada utworzyła nową komisję, łącznie są więc ich cztery, w uchwale drugiej odpowiednio pozwano je wszystkie w języku kaszubskim. Komisja Polityki Językowej i Administracji otrzymała też swój regulamin. Na razie jej skład jest dwuosobowy: T. Wicherkiewicz i T. Fopke. I bardzo dobrze. Lwią część oficjalnego fragmentu Biuletynu obejmuje lista „kaszubskich imion oficjalnych” proponowanych przez Radę. Jej lektura budzi duże zdumienie, gdyż nie są to imiona kaszubskie, a jedynie skaszubione. Nie mamy tu też imion spotykanych na Kaszubach czy choćby w literaturze. Są to niemal wyłącznie tłumaczenia, a pewnym rzutem na taśmę jest uchwała ósma (bez daty i bez tekstu!), która gromadzi imiona starosłowiańskie, nawet bez „proponowania” ich szanownej publiczności. I bez tego te Gniewomiry i Przedpełki nie mają żadnych szans w narodzie, są też nieświadomie humorystyczne. Taka np. Żelisława, kończąca listę, kojarzy mi się jedynie z szalonym kompozytorem Żelisławem Smorskim z genialnej powieści Witkacego „Pożegnanie jesieni”. Czy ktoś u nas da tak dziecku na imię bez np. jakiejś nagrody? Oczywiście problem imion jest dość istotny w życiu społeczności, ale rozwiązania Rady jedynie lekko ocierają się o realne zagadnienie. Nowego języka nie stworzy się przez „umlautyzację”. W ten sposób spłodzimy jedynie język wtórny, a więc co najwyżej gwarę, niezależnie jak będziemy ją między sobą nazywać. Gdyby jednak manewry RJK wziąć za dobrą monetę, pominąć te Tęgomiry i zdrobnienia od „Herkules”, przy braku tak popularnego imienia jak Isaura, to jednak ujrzymy w tej imponującej liście kilka przynajmniej skaz. Jedną jest pisownia imienia „Leon” i pochodnych, gdzie Rada proponuje „Léón”. Na Kaszubach jednak spotyka się wersję „Léòn” i tak też pisze E. Pryczkowski w dalszej części „Biuletynu”(s. 161). Za wiele jest podobnych propozycji, by mógł to być zwykły błąd. Analogiczny problem budzą też „Grzegórz” czy „Jigór”. Z kolei zdrobnienie „Kazy” od „Kazimierz” wydaje mi się abstrakcją, zwłaszcza że brak wersji „Kazi”, którą (ze zmiękczeniem i bez) można jeszcze tu i tam usłyszeć. Podobnie u „Józefa” brakuje zdrobnienia „Józi”, mamy za to przynajmniej trzy konstrukcje iluzoryczne: „Jóżi”, „Józta” i „Jówa”. Co tu jest czym, pozostaje zagadką. Czy mieszał tu „Jóżin” z czeskich bagnisk? Przy lekturze tego jadłospisu nieodmiennie powraca jednak proste ludzkie pytanie: po co to? Mogę się domyślać, że w językoznawczych retortach warzy się w ten sposób i wykuwa nowy język. Ale przecież kolejność działań jest tu nielogiczna! Powinno się zacząć od terminologii właśnie językoznawczej, czyli szkieletu, a potem uzupełniać go słownictwem. Fachmanów od języka jest przecież w RJK zatrzęsienie, a odnośnych terminów niewiele, a jeśli już, to kalki („genetiw”, s. 21) czy potworki („rodzôcz”, s. 33, zresztą na określenie tego samego, lub „nieòznacznik”, s. 181). Tymczasem mamy listę imion, potem może dostaniemy listę nazwisk, nazwy roślin, zwierząt i gwiazd na niebie, a języka dalej nie będzie. Chyba nie o to chodzi. Reszta „Biuletynu” jest jego częścią „merytoryczną”, jak zechciał się wyrazić prof. Breza. Są to teksty 13 referatów z sesji zorganizowanej w październiku 2008 r. w Starbieninie. Częściowo zazębiają się z pracami Rady i jej aktualnymi uchwałami, większość krąży jednak lekko wokoło, z czego oczywiście nie zamierzam robić żadnego zarzutu. Najpierw R. Wosiak-Śliwa szkicuje (z własnej perspektywy) zarys dziejów Rady, powtarzając pewne rzeczy dobrze znane oraz dublując spis uchwał. Z zawartych w tekście dygresji można wyciągnąć wiele wniosków na temat prac Rady, jak i nie tylko. Prof. Breza raportuje z samego wnętrza lingwistycznej kuźni, w której właśnie powstało świeże dzieło, czyli omówiona wyżej lista. Tekst jego jest wyłącznie dla twardzieli, a i to nie dla wszystkich. D. Pioch publikuje przemyślenia związane z nauką „kaszuba”, wspomina historię jego wprowadzania do szkół, zastanawia się też nad rządzącymi tu mechanizmami. Tekst jest dość ogólnikowy i subiektywny, choć podkreślony w nim pesymizm może być poglądem większości. W. Makurat omawia kaszubskie słowniki internetowe. Mało konkretny tekst upstrzono slangiem wyglądającym na nieporozumienie programów edytujących oraz kilkoma zrzutami ekranów, które trudno się percypuje. Na jednym z nich możemy przeczytać: „We have 1 member online”, a to akurat harmonizuje z lekko pesymistyczną puentą tekstu. Dalej D. Majkowski omawia specyfikę, problemy i plany propagacji kaszubskiego w radiu, T. Fopke zaś przegląda wydane w ostatnich latach płyty z kaszubską muzyką. Drugi tekst wydaje mi się skądś znany, może tylko końcówka jest nowa. Nieco w niej megalomanii, która przenosi się też na partyzanckie wspomnienia E. Pryczkowskiego z bojów o pisownię, również jakby znane. Ale tekst ten wart jest przestudiowania, bo porządkuje zagadnienie, podaje też odnośniki do literatury w bardzo obszernych przypisach. M. Cybulski pisze o „samogłoskowych alternacjach morfonologicznych” i jego tekst zadowoli niesytych twardzieli, którzy ze smakiem przeczytali referat E. Brezy. Omawia on szczegółowo przypadki wspomnianych zajść, a potem słowniki, którymi się zajął. Nie podaje żadnych z nich przykładów, a jedynie statystykę, z której wyciąga ogólny wniosek, że zagadnienie „przedstawia się bardzo różnie” (s. 190). Na koniec zamieszcza jednak zdroworozsądkowy wniosek, adresowany do pisarzy i nauczycieli j. kaszubskiego, by rzecz poznać i wprowadzać, choć nie na siłę. Dodać muszę, że jego tekst został wiernie przełożony na kaszubski, ale szpetny jest to kaszubski, na pewno z racji tej kaszubsko-polskiej terminologii lingwistycznej, przechodzącej w ekwilibrystyczną. Współczuję tłumaczowi. M. Milewska-Stawiany zebrała specjalistyczne słownictwo męsko-damskie w kaszubszczyźnie, opierając się oczywiście na Sychcie. Rezultat jest ilościowo imponujący, choć jest to stan sprzed co najmniej 30 lat. Być może zatem wniosek o bogactwie tej „działki” w języku jest raczej passé. W tym z kolei tekście rzuca się w oczy problem tłumaczenia tłumaczeń, bo wszystkie słowa w polskiej wersji referatu zostały już na kaszubski przełożone. Po ich ponownej translacji dostajemy niezamierzone dowcipy typu „chłop ‘chłop’ (chłop ‘chłop’)” (s. 205). Coś z tym przydałoby się zrobić, panowie, ale to szerszy temat. Następnie R. Wosiak-Śliwa omawia podyplomowe studia dla nauczycieli kaszubskiego, które nie wiadomo gdzie i kiedy się odbyły. Pozostawiły jednak pewne quantum ankiet, które PT Autorka omawia, wyciągając dość dyskusyjny wniosek, iż dopiero standaryzacja języka pozwoli mu podbić nasz kaszubski świat, przynajmniej na niwie szkolnej. No comments. Time will tell. T. Wicherkiewicz omawia znaną już „Kartę języków mniejszościowych” w kontekście j. kaszubskiego, podając stan rzeczy aktualny na koniec października 2008.r., gdy sprawy jeszcze się toczą. W „Aneksie” ujawnia równolegle propozycje rządowe i zrzeszeniowe w tej kwestii, które każdy może przestudiować samemu. Może, a właściwie musi (jeśli chce), bo tekst nie zawiera wniosków. „Karta” nadal wydaje mi się sprawą mglistą i czysto papierową, choć można się nią oczywiście podniecać na różne sposoby. F. Baska-Borzyszkowska ogłasza następnie luźne refleksje na kilka tematów, raczej naciągnięte na oś edukacyjną i meandrujące bez wyraźnego kierunku i zakończenia. Można je traktować jako przerywnik w lekturze. E. Bugajna, nieco analogicznie do M. Milewskiej, zbiera religijne słownictwo Kaszubów, podpierając się głównie współczesną poezją. Może to być pożyteczna minibibliografia tematu, ale jest w niej pewien nieład i multum powtórek, pod koniec tekst się lekko rozmywa (znikają wskazówki bibliograficzne), nie ma też wyraźnej puenty i konkretnego wniosku. Jeśli ma to być polemika z cytowanym zdaniem A. Bukowskiego, opublikowanym 50 lat temu, wysiłek wydaje się niewspółmierny do efektu. Ogólnie widać, że w „Biuletynie” z naukowością walczy felietonowość, w większości też zamieszczone teksty to monologi i pisanie o sobie i swoim świecie. Część materiałów jest z gruntu powtórkowa, podobnie wiele recyklingu przedstawia edycja tej księgi jako taka. Gdyby nie uchwały, mielibyśmy do czynienia ze zwykłym „sbornikiem stat’iej”, który niczym nie zdradza, że wyszedł spod jednej - kolektywnej - ręki. Gdzieś tu więc brak zwartości szeregów, nie wiemy też specjalnie dokąd one obecnie kroczą i jak wyglądają. Nie ma informacji o PT Autorach ani nawet nazwisk w spisie treści, brak też podsumowania czy planów - prócz drobnej wzmianki w tekście R. Wosiak-Śliwy o pracach Rady. To jednak niewiele. Pobocznych detali, które dałoby się jeszcze długo analizować, jest w książce wiele, na koniec jednak muszę napisać o tłumaczeniu i zawartości kaszubskiego w kaszubskim. Jej poziom dramatycznie się waha, co zauważymy choćby na przykładzie właśnie tego słowa, tłumaczonego jako „wahô” (s. 187), „wichlô” (s. 189), a nawet „zibie”. Obstawiałbym, że zwycięży ta pierwsza, bo najłatwiejsza. Podobnie przyjmą się słowa „pòwiot” (s. 11), „włôscëwé” (ss. 11, 247), „braczi” (s. 125), „stosënkòwò rzôdkò” (s. 181), „wékend” (s. 215) czy „szónowac” (s. 263), nie mówiąc o terminologii językoznawczej, no i tych imionach. Przedwojenny żart Aleksandra Labudy, iż język polski jest gwarą języka kaszubskiego, może się - siłami kaszubologów - prawie ziścić. (SC) |
Wysłane przez: | Wątek |
---|---|
CzDark | Wysłano:: 14.10.2009 19:09 Zaktualizowany: 14.10.2009 20:01 |
Nie mogę oderwać się od tej strony! Zarejestrowany: 24.5.2004 z: Biebrznicczi Młin Wiadomości: 1133 |
JÃZËKÒWÔ KÒMÙNA Dlô mie RKJ to przëmiôr kòmùnisticznégò (a téż francësczégò) mëszleniô ò jãzëkù. To je dlô mie nick jinszégò jak twòrzenié sztëcznégò jãzëka. Przez cziledzesąt lat najô mòwa sã baro dobrze sztandarizowaa bez taczich "ùrzãdów". Jô nie gôdajã jëż nôleżnicë RKJ chcą lëchò dlô naju (czedës jô téż béł zó tim), ale jô nie mdã sã czerowôł jejich ùstôwama.
Czemù lëdze sã tak chãtno ùczą anjelsczégò, a tak mało lëdzy ùczi sã esperanto ? Mizë jinszima temù (òkòma òglowòscë tegò jãzëka) jëż anjelsczi to jãzëk w jaczim je widzec dzeje Anglosasów (są tam anglijsczé, dólnomiemiecczé, starofrancësczé, normańsczé, ale téż jindiańsczé ë jinszé słowa); na gwës nie je to sztëczny jãzëk ë stoją za nim nie ùrzãdë, ale baro dobré słowôrze (Oxfordzczi ë Cambridge w przëtrôfkù britijsczi anjelsczëznë; Websterowi w przëtrôfkù amerikóńsczi anjelsczëznë). wôrt je przeczëtac: "Podstawową wadą esperanto jest to, iż nie uwzględnia zasady Zipfa-Mandelbrota, mówiącej, że słowa częstsze są krótsze. W językach naturalnych następuje to "samo ze siebie" - np. gdy samochody stały się częste zamiast "automobil" zaczęliśmy mówić "wóz". Stąd śp.dr Ludwik Zamenhoff powinien był do częstych pojęć dobierać b.krótkie słowa - czyli "zło" nie może brzmieć "malbono"! (Ciekawa obserwacja: w Europie Zachodniej częściej używa się widać słowa "Dobro" (bon, gut, good) - w Wschodniej: "Zło"! Inna obserwacja: ŚP. Eryk Artur Blair (ps.: "Jerzy Orwell") konstrukcję obowiązującej w fikcyjnym Anglo-Socu "nowomowy" oparł po części na zasadach esperanto.) W związku z tym język, by nadążać za życiem, musi ewoluować - co w esperanto, z uwagi na sztywną konstrukcję, jest trudne, o ile nie niemożliwe. By to sprawdzić zajrzałem na strony o esperanto (40 lat temu znałem esperanto - ale jak szybko się nauczyłem, tak i szybko zapomniałem, i to doszczętnie) - i już na Wiki znalazłem historię o eksperymentach, gdzie małżeństwa miłośników esperanto uczyły swoje dzieci wyłącznie w tym języku; cytuję za Wikipedią: Skomplikowanie mowy dzieci mówiących esperantem jako pierwszym swoim językiem przekroczyło jednak wyobrażenia znawców esperanta - więc zastosowano zasadę: Żadna [zmiana] nie może jednak naruszyć podstawowej zasady: Fundamento de Esperanto na zawsze ma pozostać nienaruszalne. Żadna osoba ani żadne stowarzyszenie nie ma prawa samowolnego wprowadzenia do Fundamento nawet najmniejszej zmiany. Do badania, czy rozwój języka dokonuje się w zgodzie z tą podstawową zasadą, powołano międzynarodową akademię ekspertów (Akademio de Esperanto). Akademicy potrafią zarżnąć wszystko. A już mało brakowało, by esperanto dzięki tym dzieciom zaczęło żyć... Na szczęście Polska Akademia Nauk nie ma prawa sprawdzać, czy Janusz Korwin-Mikke nie dokonuje w ortografii jakiejkolwiek, najmniejszej nawet zmiany... I tu zaznaczę, że jeśli często nie stosuję się do reguł ortografii, to nie przez przekorę, lecz BY ZAZNACZYĆ PRAWA TWÓRCÓW - A PRZEZ TO OBRONIĆ JĘZYK PRZED WYKSZTAŁCIUCHAMI (jak się teraz modnie nazywa byłych półinteligentów), którzy by język usztywnili... i zamordowali." zez: http://korwin-mikke.blog.onet.pl/1,DA2007-06-30,index.html Człowiek jak co pisze winien bëc rzetelny, zycherny ë kònsekwentny - to nié mòże dozwòlëc na amatorsczëznã! Ale to nie mòże téż dozwòlëc na "jãzëkòwą faszëzacëjã". Më winni jesmë bëc rzetelni, ale téż nie mòżemë bëc "pòjmańcama" w rãkach ùrzãdników !!! |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|