artykuly-Źródła do dziejów Kaszubów. Część 4. Autor: Dariusz Szymikowski
Losowe zdjęcie
23.07.2011 XIII Zjazd Kaszubów Lębork: Pochód
Pomerania
Wygląd strony

(2 skórki)
Źródła do dziejów Kaszubów. Część 4. Autor: Dariusz Szymikowski
Author: Dariusz Szymikowski (szemikowsczi at poczta dot fm)
Published: 04.02.2012
Rating 7.17
Votes: 6
Read: 3835 times
Article Size: 8 KB

Printer Friendly Page Tell a Friend

Podobnie jak część druga Źródeł do dziejów Kaszubów, niniejszy odcinek dotyczy roku 1920 i stanowi kolejny przykład charakterystyki Kaszubów nakreślonej przez polskie służby wojskowe.

Publikowany poniżej raport został sporządzony 27 czerwca 1920 r. przez Komendę Wojskową w Powiecie Wejherowo dla Wydziału Politycznego Oddziału II przy Dowództwie Okręgu Generalnego Pomorze (mieściło się ono wówczas w Grudziądzu).
Niniejsza publikacja obejmuje tylko te fragmenty, które dotyczą Kaszubów. Pominięto nazwiska wszystkich wymienionych w raporcie osób. Ponadto pisownia została uwspółcześniona (w wersji oryginalnej zostawiono tylko charakterystyczne dla autora słowa i zwroty). Raport znajduje się w Centralnym Archiwum Wojskowym w zespole Dowództwa Okręgu Korpusu nr VIII w Toruniu.


Raport sytuacyjny za czas od 17 do 27 czerwca 1920 r. z powiatu wejherowskiego
(…) Wśród Polaków są dwa obozy, zarysowujące się tak wybitnie, jak walka między Welfami a Gibelinami. Jedno to Polacy z krwi i kości, ludzie pewni, po prostu apostołowie polskości tu za czasów jej prześladowania i tych liczba znikoma. Na ich czele stoi kanonik tutejszy […], kilku, ale to bardzo kilku księży na powiecie, kilku, tak samo bardzo kilku, mieszczan wejherowskich […] i jeszcze kilku a z wszystkimi przesłankami ostrożności kilkunastu innych – to Polonia prawdziwa, wiedząca o naszych bólach i ciężkim położeniu, wiedząca, że prowadzimy wojnę, oswobodziwszy się prawie sami, własnymi rękoma w Poznańskiem, Kongresówce, Galicji i szczególnie Lwowie, żeśmy z niczego, tylko za przykładem i za osobą naszego Naczelnika stworzyli milionową armię, która walczy zwycięsko na froncie trzymanym poprzednio przez najsilniejszą armię świata wraz z pomocą austriacką, turecką, że jesteśmy w ustawicznych kłopotach budżetowych, musząc wszystko stwarzać na nowo z niczego, gorzej niż z niczego, bo z chaosu powstałego z rozpadnięcia się wielkich mocarstw świata – ci to uznają i dumni są, że należą do tej generacji, która ten wysiłek wzięła na siebie i wykonuje go z każdym dniem wyraźniej i lepiej.
A druga część Polaków to tutejsi Kaszubi. Jedni, starsi, element stanowczo nie najgorszy, obecnie zbałamucony – młodsi, to jak niejakiemu Panu […] powiedział w oczy tutejszy starosta (nie tylko o sobie samym, ale także uogólniając), to „National-Kaschuben”, krzyczący wobec centralnego Rządu o swym morderczym patriotyzmie, a tu walczący przeciwko, co nie „national-kaszubskie”, a więc przede wszystkim przeciw wpływom byłej Kongresówki, Poznańskiego i tej już przysłowiowej Galicji. Walka otwarta mająca na celu wyforytowanie z wszystkich urzędów, stanowisk wszystkiego, co nie tutejsze. A ponieważ nasza Armia, to pierwsza instytucja, gdzie zlanie się wszystkich dzielnic z mniejszymi lub większymi bólami jednak już przeprowadzonym zostało, gdzie chwałą Bogu już nie jest hańbą, że się pochodzi z Galicji, gdzie każden z nas jest kolegą i bratem drugiego, ta armia jest tym National-Kaschubom solą w oku. I też walka przeciwko tej armii na całym polu i wszystkimi siłami. Nie będę się powtarzać, bom meldował o tym setki razy.
Potem walka przeciwko wszystkiemu, co Mady in Warszawa, a jako argument to to straszne paskarstwo warszawiaków, rujnowanie cen, podrażanie życia, ich lekkomyślność etc. etc.. […]. A cel? Usunąć wszystko, co polskie z innej dzielnicy naszej Ojczyzny. Broń Boże polonizowania Pomorza innymi dzielnicami, tylko tutejszymi Kaszubami. Tymi Kaszubami, którzy po polsku pisać i mówić nie umieją zupełnie, tymi Kaszubami, którzy tak jak reszta Polaków w salonowym życiu używa niestety z predylekcją języka francuskiego, tak oni przy okazywaniu się ludźmi wiekowej kultury i wyrafinowanej cywilizacji – w własnej familii używają języka niemieckiego, a w urzędach, czy potrzeba, czy nie potrzeba, prawie tylko tym językiem się posługują.
Posiedzenia Wydziału powiatowego i Magistratu odbywają się do dziś dnia w języku niemieckim… bo kilku członków nie włada językiem polskim!
Oni to czują, że źle robią, i dlatego z taką nienawiścią wprost zwracają się przeciwko wszelkim zakusom zlania się wszystkich dzielnic w jedną całość, bo wtedy rola ich musi [być] skończoną. I dlatego tak kurczowo walczą o zatrzymanie każdego Niemca na tutejszym urzędzie, choćby to był […], dawny sekretarz Landrata […]; budowniczy miejski, budowniczy powiatowy, kasa powiatowa i miejska, wydział aprowizacyjny powiatowy i miejski, gdzie wszystkie posady obsadzone są Niemcami starej daty, którzy mleko z piersi matczynych pili przy akompaniamencie „Deutschland, Deutschland über alles”.
O ile pozostawienie czasami jednego niemca [sic!] w danym urzędzie może być rzeczywiście koniecznym i nawet nic nie szkodzić, to pozostawienie dwu, albo jak tu prawie wszystkich, na najważniejszych miejscach, robi z nas, wysuniętych wąskim pasem 80 km między Prusy i Gdańsk, placówkę, silnej, bo u władzy stojącej niemczyzny. A ci niemcy [sic!] prowadzeni są przez tak słabych Polaków, nie tylko niewyrobionych narodowościowo, ale i życiowo, i fachowo. Z każdą rzeczą muszą się „szefowie” chodzić pytać swych urzędników Niemców. […] Sytuacja jest groźna i z każdym dniem pogarsza się. Tu na Pomorzu musi być silna polszczyzna, pierwszorzędny materiał urzędniczy, bo łatwiej dać sobie radę z urzędnikiem administracyjnym z głębi Polski, choćby ten urzędnik nie miał najmniejszego pojęcia o administracji i został starostą lub burmistrzem po chwalebnie skończonym i przesłuchanym nawet jednym roku prawa, niż tu, gdzie Prusy, i Gdańsk patrzy się na nas prawie w nasze wnętrzności, i każdy nie tylko niepoprawny, ale i głupi ruch używa dla swoich celów. […]
Niektóre wójtostwa lub sołtysostwa obsadzone przez krewnych, a tu wszystko jest ze sobą spokrewnione lub spowinowacone – jak np. w Lini […] szarga oficjalnie i urzędowo naszych tam stacjonowanych chłopaków ustawicznymi doniesieniami o ich „nieludzkim postępowaniu”, grożąc nieszczęściem, jeżeli się tamtejszy szwadron zaraz im nie weźmie zupełnie, bo oni wojska nie potrzebują wcale (a tam idzie najdłuższa i najbardziej lesista granica sucha z Niemcami). […]

IV. Stosunek wojskowości do cywilnych i vice versa
To samo, co poprzednio donosiłem. Uczucia się tylko pogłębiają. Z naszej strony zimny spokój i naprawdę wyrozumiałość nieskończona, a drugiej strony nagonka i szczucie każdego na mundur. […] Z każdej poszczególnej sprawy uogólnia się zarzut przeciwko całości, choć wiedzą wszyscy, że my pardonu nie dajemy naszym żołnierzom, choć wszyscy widzieli, że się nie zawahałem skuć 5 żandarmów na dworcu a jednego w ucieczce zastrzelić, choć wszyscy wiedzą, że ze straży granicznej siedzi w dochodzeniu sądu wojskowego prawie że 40 chłopaków częścią za lekkomyślność, częścią za łapówki. […]
Sąd powiatowy, obecnie funkcjonujący, trzeba przyznać, że tutejszy sędzia jest wzorem pilności i uczciwości osobistej, ale jako z tutejszego ludu pochodzący, złączony x-węzłami pokrewieństwa z wszystkimi możliwymi elementami, nie może być, choć może sam sobie z tego nie zdaje sprawy, przedstawicielem ślepej sprawiedliwości, nie okazuje żadnej energii, owszem uwalnia, gdzie może i co tylko może. […]

VI. Spostrzeżenia moje i uwagi
Przy silnej ręce można by tu cudów dokonać. Bo ludność tutejsza jest bardzo podatna do prowadzenia i rychłego spolonizowania. Ale musiałoby się wyczyścić porządnie atmosferę. Inny, jakikolwiek bądź, byle nie Pomorzanin, a tęgi i niezależny majątkowo starosta, silnie obsadzony Sąd, natychmiastowe uzupełnienie urzędników w Starostwie dobrym materiałem politycznym, wyczyszczenie gruntowne Magistratu i obsada wszystkich szkół pierwszorzędnymi siłami nauczycielskimi; sprawa zupełnie wygrana. Dopóki tego nie będzie, to grozi nam, że mu tu sobie sami wytworzymy niemożliwe stosunki. […]
To bardzo moje smutne przekonanie jest nie tylko moim indywidualnym. Związany wszystkimi interesami i rodziną z częścią Polski oddalonej od Pomorza o 2000 km, prawie mogę zupełnie spokojnie i krytycznie patrzeć się, i jeżeli błądzę w moim sądzie, to błądzę bez żadnych osobistych podkładów.









1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Komentarze wyrażają poglądy ich autorów. Administrator serwisu nie odpowiada za treści w nich zawarte.

Wysłane przez: Wątek
sgeppert
Wysłano:: 4.2.2012 23:51  Zaktualizowany: 5.2.2012 9:35
Dobrzińc Najich Kaszëb
Zarejestrowany: 17.6.2003
z: 索波特
Wiadomości: 1608
 Skąd to się wzięło?
Wyrażanie oburzenia na kolonialny styl myślenia przedstawiciela administracji państwowej będzie bezproduktywne. Natomiast zastanawia mnie mechanizm, który doprowadził do tak nieprzyjaznego postrzegania się przez miejscowych i przyjezdnych. Na początku przecież Kaszubi witali armię Hallera z wielkim entuzjazmem, a przedstawiciele państwa chyba przybywali tu bez wyjściowo wrogiego nastawienia do mieszkańców odzyskanego kawałka Polski. Co spowodowało, że w ciągu paru miesięcy ci miejscowi stali się dla rządzących elementem niepewnym bądź wrogim? W przytoczonym raporcie uderzające dla mnie jest poczucie autora, że oni (wojsko) zachwują się wobec miejscowych skrajnie łagodnie, a mimo to spotykają ich rozmaite akty wrogości. Na pewno istotny jest "korporacyjny" punkt widzenia (miejscowi utrudniają nam pracę, a pochodzący od miejscowych sędzia trzyma ich stronę), ale nie wyjaśnia on wszystkiego. Autor raportu przyznaje, że iluś funkcjonariuszy zostało aresztowanych, jeden nawet zastrzelony - zatem władza dostrzegała nadużycia swoich funkcjonariuszy. Jednak owe nadużycia nie zostały uznane za objaw istotnego problemu w relacjach między rządzącymi a rządzonymi, lecz jako niesprawiedliwie rozdmuchiwane incydenty. Skąd się wzięło takie kolonialne nastawienie władzy do obywateli, podszyte poczuciem zagrożenia (tylko skrajnie nieliczni są naprawdę "Polakami z krwi i kości", "pewnymi"), prowadzące do przekonania, że do "wyczyszczenia atmosfery" najlepsze będa rządy "silnej ręki" należącej do "jakiegokolwiek bądź, byle nie Pomorzanina"?

Nie stawiam tych pytań dla pustego rozpamiętywania trudnej przeszłości. Interesują mnie wnioski na przyszłość, pomysły, jak rządzeni mogą skutecznie przedstawiać swoje racje władzy, a władza - jak skutecznie może uzyskiwać posłuch u obywateli.

Odniesienia do teraźniejszości same się nasuwają. Nasza obecna władza jawi się jako nielicząca się ze zdaniem społeczeństwa (vide sprawa ACTA, a wcześniej OFE) i niezbyt zdolna do skutecznego działania wbrew społeczeństwu (wprowadzenie ustawy lekowej, lawirowanie ws. ACTA). Smaczkiem jest fakt, że lider władzy pochodzi stąd i nie może nie zdawać sobie sprawy, do jakich napięć prowadzi lekceważenie obywateli przez władzę.

A zdanie "Przy silnej ręce można by tu cudów dokonać. Bo ludność tutejsza jest bardzo podatna do prowadzenia..." jest doskonałym kontrapunktem do zaklęć typu "bò më jesmë naszi, nicht nas nié wëstraszi" albo tych o trzymaniu z Bodziem.

Wysłane przez: Wątek
lorbas
Wysłano:: 4.2.2012 21:53  Zaktualizowany: 4.2.2012 21:53
Współtworzę ten serwis
Zarejestrowany: 5.5.2009
z: chodzę swoimi drogami
Wiadomości: 112
 Uprzejmie donoszę
Mówta co chceta - silna ręka zdziałała cuda. Już sami National-Kaschubi walczą z tymi co chcą szczególnego traktowania. Bez pardon. Polska górą.

Wyróżnienia
Medal Stolema 2005   Open Directory Cool Site   Skra Ormuzdowa 2002