Relacja majora SUCHARSKIEGO z obrony Westerplatte w Oflagu II B (część 1). Opracował: mjr Andrzej Szutowicz | ||
|
W Oflagu II B Arnswalde 13 września 1940 r. ukazał się kolejny numer (czwarty) obozowej gazety
„Za drutami”. Jeden z zamieszczonych w nim artykułów zaskoczył stałych czytelników gazety. „Westerplatte” tak brzmiał jego tytuł, a napisał go nie kto inny, tylko jeniec o nr 2105 H, czyli sam komendant Wojskowej Składnicy Tranzytowej mjr Henryk Sucharski. W Oflagu II B dziwiono się, że artykuł „Westerplatte” nie padł ofiarą nożyc cenzorskich. Aby tego uniknąć, zastosowano pewien fortel, którego pomysłodawcą był red. por. Józef Iżycki. Po latach, w 1971 r., opisał to w krakowskim „Przekroju”. Por. Iżycki znał Sucharskiego sprzed wojny, był nawet u niego na Westerplatte, dlatego znalazł z nim kontakt. Ich wzajemne relacje przeczą wystawionej Sucharskiemu opinii aroganta w stosunku do oficerów młodszych stopniem i oficerów rezerwy. Oddajmy więc głos por. Józefowi Iżyckiemu, który tak oto charakteryzuje mjr Sucharskiego i przedstawia swoją rolę w powstaniu i wydrukowaniu jego relacji: Major Henryk Sucharski był człowiekiem skromnym, małomównym, nie narzucającym się nikomu. Twarz miał chmurną, chłopską, jakby ciosaną z kamienia, sylwetkę krępą, z lekka pochyloną. Typowy piechociarz. W niczym nie przypominał bohatera i nigdy się za takiego nie uważał. Kiedy patrzyło się na tego oficera (…), spacerującego samotnie wzdłuż drutów, w podniszczonym mundurze i podartych butach, odczuwało się szacunek, jakim darzymy ludzi, którzy wzięli na swe barki ciężar historii. Bo już wówczas wiedzieliśmy, że słowo „Westerplatte” weszło bezapelacyjnie do ksiąg naszej historii. Major nie należał do ludzi zbyt rozmownych ani skłonnych do zwierzeń. Miał jednak do mnie zaufanie, toteż nasze rozmowy stawały się coraz ciekawsze, serdeczniejsze, intymniejsze. Uderzała mnie jego skromność. „Westerplatte” to tylko mały epizod – powiedział kiedyś – będą się jeszcze działy ważniejsze rzeczy w tej wojnie”. Odnosiłem wrażenie, że w pełni nie zdawał sobie jeszcze sprawy z ogromnego znaczenia tego „epizodu”. Wciąż marzył o powrocie do kraju. Gdy wrócę, opiszę to wszystko w „Bellonie” powtarzał, uważając to za swój obowiązek żołnierski. Często wspominał swych podwładnych, mówił o żywych i poległych, znał dobrze każdego ze swych żołnierzy. Nosił stale przy sobie notatnik służbowy, w którym miał zapisany cały przebieg walki, dzień po dniu, godzina po godzinie. Chronił te zapiski jak największy skarb. Miał też wiele wycinków z prasy niemieckiej, opisującej działania wojenne na Westerplatte. Nasunęło mi to myśl zachęcenia majora do napisania artykułu o Westerplatte do naszego pisma jenieckiego ”Za drutami”. Tak więc pozostała mi z tego okresu cenna pamiątka. Jest nią relacja z obrony Westerplatte, napisana własnoręcznie przez majora Sucharskiego dla dwutygodnika „Za drutami”. O ile wiem, jest to jedyny autentyczny zapis majora. Wszystkie inne powstały bądź na podstawie relacji jego podkomendnych, bądź też z ustnych relacji majora, przekazywanych po wojnie m.in. Melchiorowi Wańkowiczowi w Ankonie. Artykuł pt. „Westerplatte” pióra Sucharskiego ukazał się w „Za drutami” w pierwszą rocznicę wybuchu wojny, z datą 1 września 1940 r. Mieliśmy duże kłopoty z cenzurą prewencyjną Abwehry. Cenzorem był wówczas niejaki Rollauer, folksdojcz, b. student prawa we Lwowie, który doskonale orientował się w nastrojach obozowych i wiedział, czym dla nas była obrona Westerplatte. Toteż aby przepchnąć ten artykuł, uciekliśmy się do podstępu: podaliśmy szereg źródeł pochodzenia niemieckiego, co przydało artykułowi powagi pracy naukowej, nie ujmując nic z treści zasadniczej. Te źródła bibliograficzne stanowiły wycinki z gazet niemieckich wypożyczonych przez nas od autora. Świadczyły one również o roli, jaką przypisywali Niemcy walce o Westerplatte. Oto tytuły niektórych z nich: „Der Kampf um die Westerplatte” von dr Hans Steen („Koelnische Ilustr. Zeitung”), „Westerplatte kleines Verdun”, Kampf der Schlezwig-Holstein” von Kapitanieuitnant Werner Trendtel („Deutsche Infanterie”), „Kriegsmarine wird eingesetz” („Danziger Neuste Nachirchten”) , „Kriegsmarinenbuch” – Verlag Berlin, 1940 i inne“. ARTYKUŁ „WESTERPLATTE”, AUTOR: MJR HENRYK SUCHARSKI "Przy Wisłoujściu czuwała straż (...). Stan załogi po jej wzmocnieniu wynosił: 5 oficerów, 75 szeregowców, 22 funkcjonariuszy cywilnych. Wiosna i lato 1939 r. wykorzystane do przeprowadzenia najniezbędniejszych umocnień polowych. Od 25.VIII 1939 r. tj. od chwili przybycia okrętu liniowego Schleswig-Holstein stan pogotowia załogi Westerplatte, który już 22.III.1939 r. obowiązywał, został zaostrzony. Od zmroku do świtu około jednej trzeciej załogi zajmowało wraz ze sprzętem stanowiska bojowe w terenie . Piękny wieczór dnia 31.VIII.1939 r. nie różnił się niczym od poprzednich. Patrole i ronty krążące w ciągu nocy w terenie nie zameldowały nic – oprócz tego, że kanał portu jest wyjątkowo pusty, a w całym porcie panuje jakaś niesamowita cisza. Mimo to nikt nie przeczuwał takiej pobudki, jaka nastąpiła 1 września 1939 r. o godzinie 4.40, o tej bowiem chwili zabrzęczały wszystkie szyby w koszarach od ognia ciężkich dział pancernika S-H, który został stwierdzony w odległości ok. 600 metrów od nas (w kanale portu). Stało się jasne, że wojna rozpoczęta. Alarm przebudzonej tak niespodziewanie części załogi, odbywał się już przy graniu naszych maszynek ze stanowisk polowych i wartowni. Za chwilę – meldunek od dowódcy odcinka wschodniego wyjaśnił sytuację: Npl [nieprzyjaciel?] wysadził w powietrze bramę kolejową i mur obok niej i przez tę wyrwę wdarł się na nasz teren. Zaskoczony ogniem broni maszynowej (której obecności w tym miejscu w nocy – widocznie się nie spodziewał) począł się wycofywać na swoje wyjściowe stanowiska, ponosząc przy tem znaczne straty. Tak mniej więcej zaczęło się na Westerplatte. Ogień z pancernika wzmógł się niebawem. Ze spichlerzy i wszystkich wysokich budynków po drugiej stronie kanału odezwały się niemieckie karabiny maszynowe. Część z nich została zniszczona ogniem naszej 3-calówki, która niestety po oddaniu około 30 strzałów musiała zamilknąć trafiona pociskiem nieprzyjaciela. Dzielna obsługa działa została bez sprzętu. Pozostały nam oprócz k.m. tylko 4 sztokesy, których ogień zlikwidował ostatnie natarcie npla. Jednak nasza wysunięta ku wschodniemu skrajowi Westerplatte linia obronna – musiała być na skutek ognia ciężkiej artylerii okrętowej opuszczona. Załoga jej wycofała się na rozkaz na linię umocnionych wartowni. Straty własne nieznaczne: 3 zabitych, 4 rannych. Reszta dnia przeszła względnie spokojnie. Próby nocnych natarć i wypadów npla zostały łatwo zlikwidowane. 2 września do godziny 17.00 bez szczególnych wydarzeń. Do ostrzeliwania bowiem artylerii zdołaliśmy już przywyknąć. O godz. 17.00 nalot nieprzyjacielskich eskadr i bombardowanie Westerplatte. Przestrzeń ok. 50 ha bombardowało 47 samolotów przez pół godziny. Grad bomb różnego kalibru (od 500 do 2 kg) . Dopiero zmierzch przerwał to piekielne bombardowanie, po którem teren nasz wyglądał jak powierzchnia księżyca. Krater obok krateru. Górne kondygnacje koszar w ruinie. I brak niestety wartowni nr 5, która została zrównana z powierzchnią ziemi, a bohaterska jej załoga znalazła swój grób w jej ruinach. Łączność telefoniczna i sygnalizacja świetlna zniszczona. Radiostacja uszkodzona i nie do użytku. Na przedpolu – pożar poszycia leśnego i siana. Kuchnia zniszczona, piekarnia uszkodzona, wodociągi i kanalizacja rozbite. Jednym słowem obronność umocnień stałych i koszar – mocno nadwerężone. W tym stanie poleciłem spalić szyfry i dokumenty. Łączność telefoniczna zniszczona za dnia, musiała być improwizowana w nocy i tak było przez cały czas. Krytycznym okresem po tym bombardowaniu były dwie pierwsze godziny. Po ich upływie byliśmy już jednak gotowi do dalszej obrony. Natarcie npla wyszło jednak dopiero w pięć godzin po nim. Zostało odparte. Odtąd dzień do dnia był podobny. Codziennie ostrzeliwanie działami okrętowymi i artylerią z lądu trwało po kilka godzin. Szczerbiło ono nasze już mocno nadwerężone mury i niszczyło ubogi sprzęt ogniowy. Na stanowiskach stale jedni i ci sami ludzie – byli już u kresu swych sił fizycznych. Stan moralny załogi przez cały czas – był wspaniały. Wszystkie tez natarcia w ciągu siedmiu dni i nocy (a było ich ok. 13!) zostały odparte. Jednak w 7 dniu walki została zburzona ogniem ciężkich moździerzy wartownia nr 2, a inne były również nadwerężone – stało się dla nas jasnem, że opór nasz dobiega końca. Nasi ciężko ranni, których część została rozbita odłamkami artyleryjskimi, nie mieli potrzebnej pomocy, poza prowizorycznymi zabiegami jak na punkcie opatrunkowym. Położenie w kraju, o którem mimo uszkodzenia radiostacji – częściowo dowiedzieliśmy się, wykluczało możliwość zmiany naszego położenia na lepsze. Powziąłem więc 7 września ok. godz. 10.15 najsmutniejszą w życiu decyzję – kapitulować!, którą – bezpośrednio potem – wprowadziłem w czyn, przedtem jeszcze po zebraniu gros naszej załogi – oddawszy część naszym poległym i podziękowawszy żyjącym za ich wspaniałą postawę. Tragizmu tej chwili nie osłodziły rzecz prosta gratulacje dowódców niemieckich o pozostawienie mi w uznaniu dzielnej obrony – szabli przez dowodzącego w Gdańsku generała Eberhardta". („Za drutami” nr 4 z dnia 13 września 1940 r.) DALSZYCH RELACJI NIE BYŁO Jednym z żelaznych argumentów wyciągniętych przeciw Sucharskiemu jest zarzut, że mimo iż obiecał, to nigdy prawdy o obronie półwyspu nie ujawnił, a wszystkie zasługi wziął na siebie. Wspomnienie Sucharskiego przyjęło formę suchej relacji. Fakt, nie wymienia nazwisk i nikogo indywidualnie nie wyróżnia. Lecz siebie też nie gloryfikuje. Mało tego, nie przedstawia w nim swego dowodzenia, wspomina jedynie o dwóch decyzjach; pierwszej dotyczącej zniszczenia szyfrów i dokumentów (2. dzień obrony), drugiej o kapitulacji. Z tych wspomnień nie wynika, jak chcą inni, że Sucharski przypisał sobie jedynie zasługę obrony półwyspu przez 7 dni. Nie uwypukla też swojej roli jako dowódcy. Czy będąc w niewoli wśród 2000 oficerów, mógł pisać o swoich słabościach, rozterkach? Myślę, że nie, gdyż artykuł spełnić miał rolę podnoszenia na duchu. Nie był to czas na opisywanie słabości. Podczas ewakuacji Oflagu II D Gross Born Sucharski złamał obojczyk, do służby przywrócono go w 1946 (6. Baon Strz. Karpackich 2. Korpus Polski), był już chory, w tym też roku zmarł. Czyli nie miał czasu zrealizować zamiaru opisania obrony w prasie wojskowej. Jednak za taką relację niektórzy uznają książeczkę autorstwa Melchiora Wańkowicza. Lecz to, co słynny pisarz napisał w „Westerplatte”, nie musi być w całości Sucharskiego. Rozmowy obu panów miały miejsce przy szachach, ale jest dziś trudne do ustalenia, co konkretnie Major opowiadał. Znając Wańkowicza, można być pewnym, że pisarz ubarwił tę opowieść tak, jak zrobił to z wieloma relacjami o bitwie pod Monte Cassino. Wańkowicz był wielkim gawędziarzem. Dlatego nie można jego „Westerplatte” traktować jako koronnego argumentu przeciw postawie Sucharskiego. Ponadto Major nie autoryzował swojej relacji, bo już nie żył. Jedyną stuprocentową Jego wypowiedzią na temat obrony Westerplatte jest napisany w Choszcznie, zacytowany powyżej, artykuł. Więcej o majorze Sucharskim w: www.oflag2b.choszczno.biz Fot. St.Górnikiewicz, A. Drzycimski; Major Henryk Sucharski w 2 Korpusie Polskim Opracował mjr Andrzej Szutowicz Literatura Tadeusz Gasztold, „ Za drutami” pismo polskich jeńców wojennych 1940–1942, Wyd. Muzeum Okręgowe, Koszalin 1980. Andrzej Drzycimski, Major Henryk Sucharski, wyd. Ossolineum 1990. Andrzej Szutowicz, „Próba obrony Majora przez majora”, www.choszczno.biz Józef Iżycki, W Oflagu II B. Wspomnienia, „Przekrój”, 1971, nr 1378. |