Uwolnienie ks. Pawła Czaplewskiego z KL Stutthof – czy na pewno cud?

Date:  04.05.2005
Section: Historia
Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł Krzysztofa Kordy „Pomorzanin >>pełną gambą<<” poświecony ks. Pawłowi Czaplewskiemu („Pomerania” nr 2/2005). Autor przywołał historię dość niezwykłego ocalenia ks. Czaplewskiego z KL Stutthof,

Korda przytoczył tę opowieść na podstawie trzech różnych źródeł: 1.) lakonicznej relacji samego ks. Czaplewskiego gdzie nie pada nazwisko Hitlera; 2.) relacji jego biografisty prof. Antoniego Czacharowskiego, z której wynika jakoby ks. Czaplewski sam się powołał na znajomość z Hitlerem; 3.) tradycji ustnej z parafii Miłobądz, wg której uwolnienie księdza było inicjatywą jego gosposi, która napisała w tej sprawie list do kancelarii Rzeszy.

Tradycja ustna przywołana przez K. Kordę jest również żywa w mojej rodzinie. W latach 1920-1939 sołtysem wsi Zajączkowo Tczewskie w parafii Miłobądz był mój pradziad Franciszek (von) Piechowski, rozstrzelany przez gestapo 11 listopada 1939 r. Przekaz, o którym wspominam, dotarł do mnie przez syna Franciszka, a mojego stryja Henryka Piechowskiego (1926-1988), którego dzieci do dziś gospodarzą w Zajączkowie. Stryj Henryk podał jednak jeszcze jeden szczegół nie opisany do tej pory w literaturze – po powrocie z KL Stutthof ks. Paweł Czaplewski wywiesił na kościele parafialnym w Miłobądzu flagę z hackenkreutzem na zarządzenie władz niemieckich, przez co miał z nimi „święty spokój” przez całą okupację. Dla ścisłości dodam, że stryj nie mógł być osobiście świadkiem tamtych wydarzeń, gdyż razem z matką i rodzeństwem został wysiedlony do Generalnej Guberni 29 września 1940 r., skąd powrócił dopiero na początku 1945 r. Nie podważa to jednak wiarygodności jego relacji, podobnie jak tragicznie prawdziwy okazał się los jego ojca, znany mu tylko z opowiadań sąsiadów. Część mieszkańców wsi nie została wysiedlona i była naocznymi świadkami wydarzeń z czasów okupacji, następnie z ich opowiadań poznali je ci, którzy powrócili z wygnania.

Istnieją pewne nieścisłości dotyczące trudnych losów miłobądzkiego proboszcza. K. Korda podał, że ks. Czaplewski został uwięziony 26 września 1940 r., a zwolniony 17 października 1940 r. (21 dni w obozie), natomiast Krzysztof Kowalkowski w monografii „Miłobądz. Historia miejscowości i parafii 1250-2000” (Miłobądz 2000), na s. 70 jako dzień uwięzienia podał 9 października 1940, a datę zwolnienia 18 października 1940 r. (9 dni w obozie). Sam Czaplewski jako miesiąc uwięzienia wskazał wrzesień, bez konkretnego dnia. Wrześniowa data jest w pewien sposób zbieżna z datą wysiedlenia mojej rodziny. Skądinąd wiem, że tym samym czasie wysiedlono wiele innych rodzin z powiatu tczewskiego – najpierw do obozu przejściowego w dawnej fabryce Arkona w Tczewie (dziś Muzeum Wisły), a następnie do GG. Wskazywałoby to na skoordynowaną akcję, której ofiarą mógł też paść ks. Czaplewski. Warto jednak sprawdzić skąd Kowalkowski wziął datę 9 października 1940 r. i jaki ślad po pobycie ks. Czaplewskiego w Stutthofie pozostał w zachowanych do dziś księgach ewidencyjnych więźniów?

Być może tym, co poniżej napiszę, narażę się na zarzut szkalowania dobrej pamięci ks. Pawła Czaplewskiego. Moje intencje są jednak inne. Uważam, że pisząc o wybitnych postaciach, które szanujemy za ich dokonania, musimy dostrzegać ich losy w całej złożoności, widzieć w nich ludzi z krwi i kości – z bagażem doświadczeń życiowych i ułomności, a nie herosów na cokołach z brązu. Pisząc biografie nie powinniśmy klęczeć na kolanach, tylko siedzieć przy biurku. Nie wiem jak bym się zachował w sytuacji, w której alternatywą byłoby moje życie lub życie rodziny, a z drugiej strony - stosunkowo niewielka koncesja na rzecz najeźdźców. Wdzięczny jestem losowi, że zaoszczędził mi podobnych dylematów i z tym większą pokorą proszę o rozważenie wątpliwości, które mi się nasunęły przy lekturze opowieści o przejściach miłobądzkiego proboszcza.

Wydaje mi się, że ocalenie ks. Czaplewskiego z KL Stutthof, które w oczach jego parafian było cudem, a wg świadectwa samego zainteresowanego – zbiegiem okoliczności, nie byłoby możliwe bez czynnej inicjatywy z jego strony – mniejsza o to, czy osobiście czy za pośrednictwem gosposi. Wskazuje na to stosunkowo krótki okres pobytu w obozie (pozostaje wyjaśnić czy były to trzy tygodnie, czy dziewięć dni) oraz lojalistyczne zachowanie ks. Czaplewskiego względem hitlerowców już po uwolnieniu (nowa okoliczność!). Z zachowanych relacji księży, którzy przeżyli gehennę niemieckich obozów śmierci (polecam zwłaszcza wspomnienia ks. Wojciecha Gajdusa, Nr 20998 opowiada, Pelplin 2001) wynika, że hitlerowcy mamili uwięzionych księży propozycją uwolnienia, pod warunkiem przyjęcia volkslisty. Kapłan, który by na taką propozycję przystał, byłby propagandowym przykładem, że z nową władzą da się żyć – na jej warunkach. W tej sytuacji mniejszym złem mogło się wydawać przywołanie niegdysiejszej znajomości z kanclerzem Rzeszy. Wydaje się mało prawdopodobne, aby 63-letni wówczas Czaplewski zdecydował się na przyjęcie volkslisty, aczkolwiek jego przyszły biografista będzie zmuszony rozważyć i tę możliwość, poprzez lekturę akt tzw. „komisji weryfikacyjnych” działających po wojnie. Osoby, które przyjęły niemiecką grupę narodowościową musiały bowiem składać deklarację lojalności państwu polskiemu, przechodząc przez upokarzającą procedurę.

W ocenie mego stryja Henryka, wywieszenie hitlerowskiej flagi na miłobądzkim kościele było przejawem lisiego sprytu, który pozwolił ks. Czaplewskiemu przechytrzyć Niemców i zachować życie. Nic nie znaczącym epizodem. Można i tak patrzeć na tę sytuację. Z drugiej jednak strony warto pamiętać, że nadzwyczajna troska papiestwa o zachowanie substancji materialnej Kościoła katolickiego w okresie II wojny światowej (a nie przesłania Ewangelii) przyczyniła się do przymykania oczu na niemieckie bestialstwa na terenach okupowanych. Pamiętając o świadectwie wiary i życia, jakie złożyło wielu księży, zwłaszcza w ówczesnej diecezji chełmińskiej, musimy mieć świadomość, że nie wszystkich było na nie stać.

„Z pewnością księdzu Czaplewskiemu nie żyło się łatwo w powojennej Polsce z poczuciem ocalonego przez kata życia” – napisał K. Korda i trudno się z nim nie zgodzić. Nikt nie chciałby się znaleźć w skórze kapłana, który choć nikomu nie zaszkodził, musiał mieć świadomość, iż przystał na pewnego rodzaju kompromis moralny – przyjął znak bestii, że użyję metafory z Apokalipsy św. Jana.

Podane przeze mnie okoliczności w niczym nie umniejszają dokonań naukowych ks. Pawła Czaplewskiego. Wszyscy odnieśliśmy wielką korzyść z tego, że wybitny historyk Pomorza ocalił głowę z wojennej zawieruchy – możemy czytać jego dzieła powstałe po wojnie. Przy okazji chciałbym zauważyć, że grób ks. Czaplewskiego na cmentarzu w Godziszewie pod Tczewem znajdował się w fatalnym stanie, gdy odwiedziłem go przed dwunastu laty. Może członkowie Klubu Studenckiego „Pomorania” zechcą sprawdzić czy został odnowiony? Pamięć to także dbałość o groby naszych umarłych.

------------

PS W zbiorach rodzinnych mam pocztówkę z korespondencją tej treści:

„Wielmożny Ksiądz Prob. Piechowski, Lubiszewo, p. Rukosin
Miłobądz, d. 12/7:36
Kochany Sąsiedzie! Na sobotę proszę o pomoc in confessionali. Będziemy oczekiwali o ½ 5. Do miłego widzenia X Czaplewski”
Pocztówka przedstawiająca sylwetę kościoła w Miłobądzu (przed wysadzeniem hełmu wieży w marcu 1945 r.), została wysłana 13 lipca 1936 r. Jej adresat ks. Bolesław Piechowski, Młodokaszuba, przyjaciel Jana Karnowskiego, został aresztowany na początku okupacji i był więziony przez pewien czas razem z moim pradziadem. Po pobycie w Stutthofie i Sachsenhausen został zagazowany w KL Dachau, urzędowa – fałszywa - data śmierci to 9 września 1942 r.

This article comes from Nasze Kaszuby
http://naszekaszuby.pl

The URL for this article is:
http://naszekaszuby.pl/modules/artykuly/article.php?articleid=164

Copyright (c) 2024 by Nasze Kaszuby