Wiadomości - Sprawy społeczne - Rolnicy - ratujcie się sami
Losowe zdjęcie
Przëwidzczi Lëpińc pòd Gwiôzdama 21
Pomerania
Wygląd strony

(2 skórki)
Sprawy społeczne : Rolnicy - ratujcie się sami
Wysłane przez: sgeppert dnia 9.11.2003 22:10:16 (3455 odsłon)

Iwona Joć

My wam zgotowaliśmy taką sytuację, ale wy ratujcie się sami – tak można powiedzieć o dotychczasowej rządowej polityce względem rolników przed wstąpieniem do Unii Europejskiej. I taki też można wysnuć wniosek z międzynarodowej konferencji, zorganizowanej 11 września br. w Chmielnie na zakończenie programu „Europejski przystanek do edukacji i informacji”, realizowanego z ramienia Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego przez Kaszubski Uniwersytet Ludowy w Wieżycy.

W ramach programu od ubiegłej zimy do końca minionego lata odbywały się we wszystkich gminach powiatu kartuskiego spotkania z rolnikami, podczas których ci informowani byli o tym, co czeka ich od połowy 2004 r. Więcej jednak mówiło się o gospodarczych szansach niż zagrożeniach, stąd i pewien niedosyt u rolników.
- Projekt ten udowodnił nam jedno – powiedział prof. Brunon Synak, prezes ZKP, jednocześnie przewodniczący Sejmiku Województwa Pomorskiego. – Że jesteśmy sceptycznie nastawieni do przyszłości, że duża część nie wie, co czeka ich za rok, dwa czy trzy lata.

Regulacje własności

Pytania jednak ze strony rolników padają – można było je, i to bardzo konkretne, usłyszeć w Chmielnie. Zdaniem kaszubskich gospodarzy więcej kusi się ich dotacjami unijnymi niż próbuje pomóc w naprawie problemów, z jakimi borykają się na co dzień.
- Moim zdaniem za mało mówi się o uregulowaniu własności gospodarstwa – poskarżył się Jerzy Zaworski, rolnik z Mściszewic, w gminie Sulęczyno. – Tymczasem niektóre gospodarstwa zapisane są jeszcze na pradziadków.
- Ależ mówiliśmy o regulacjach! – sprostowała Magdalena Wieloszewska, kierownik kartuskiego biura Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. – I w gazecie o tym pisano [na terenie powiatu kartuskiego jeden raz! – w „Dzienniku Bałtyckim” – przy. red]. Sprawy te jednak zmierzają ku uproszczeniu. Jeżeli ktoś będzie użytkować ziemię, płacić za nią podatki i nie znajdzie się druga osoba roszcząca sobie do gospodarstwa prawo, nie powinny pojawić się problemy z otrzymaniem dotacji unijnych.
Że sprawa jest poważna, potwierdziła Aldona Łoś, dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego.
- To problem duży, ale jedyną osobą, która może go zasygnalizować, jest właśnie rolnik – podkreśliła. – Trzeba przyspieszyć pomoc w tej sprawie – zaapelowała. – Ale to gospodarz musi z nią do nas przyjść. Inaczej nie będziemy wiedzieli, komu pomóc.

Zatrudnij się sam

Dane ostatniego spisu powszechnego potwierdziły najczarniejsze prognozy: bezrobocie na polskiej wsi przekracza 70 proc. Tylko część bezrobotnych rolników jest zarejestrowana w urzędach pracy. Większość oficjalnie nie jest bez pracy, ale zajęcia potrzebuje.
- Problemy społeczno-gospodarcze na wsi są kolosalne – przyznał prof. Andrzej Kaleta, socjolog z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. – Nie może się rozwijać sektor usług, nie można na właściwym poziomie kształcić dzieci. Tragedia tej sytuacji polega na tym, że olbrzymiego bezrobocia nie sposób rozwiązać tradycyjnymi metodami, czyli daniem rolnikowi etatu. Z rolnictwa, po wejściu do Unii Europejskiej, będzie mogło się utrzymać minimalnie 200 tys. a maksymalnie 600 tys. gospodarzy [dzisiaj jest ich mniej więcej 2 mln – przyp. red.]. Ja jestem pesymistą, twierdzę, że będzie to liczba 200-300 tys. Reszta musi pomyśleć o dorabianiu z innej działalności. Bo dochód z ich gospodarstw być może zabezpieczy 10-15 proc. ich potrzeb.
W „świecie”, jak mówi prof. Kaleta, mówi się o dwóch sposobach na zapobieżenie bezrobociu. Jeden to samozatrudnienie, głównie w usługach, których poszukuje na wsi coraz więcej mieszkańców miast.
- Najpopularniejszą formą zatrudnienia jest oczywiście agroturystyka – stwierdził Kaleta. – Nie mówię jednak, że rozwiąże ona problemy wszystkich gospodarzy, ale 30 proc. dochodów rolniczych w krajach unijnych pochodzi właśnie stąd. W tym „rejonie” mamy więc olbrzymie połacie do zagospodarowania. Ponadto można świadczyć usługi komunalne, socjalne, spróbować przekształcić swoje gospodarstwo np. w ekologiczne. Możliwości naprawdę jest bardzo dużo, nie oznaczają one jednak etatu. Najczęściej trzeba będzie je zorganizować samemu, starając się o ewentualne wsparcie ze środków np. Unii Europejskiej.

Po pierwsze wykształcenie?

Drugim sposobem na ucieczkę przed bezrobociem jest, zdaniem prof. Kalety, zdobywanie większego wykształcenia.
- Jeżeli w błyskawicznym tempie nie podniesiemy poziomu wykształcenia wśród mieszkańców wsi, będzie źle – ostrzegł toruński socjolog. – Obecnie procent osób z wykształceniem wyższym, mieszkających na wsi, wynosi od 1,2 do 1,8. To wskaźnik, który nie będzie gwarancją rozwoju gospodarczego terenów wiejskich.
Będzie czy nie, tutaj polemizowałby zapewne dr Dariusz Jach, również socjolog z uniwersytetu w Toruniu, który w ubiegłym roku wśród gospodarzy z gminy Somonino przeprowadził z koleżanką po fachu ankietę dotyczącą ich potrzeb edukacyjnych.
- Z naszych badań wynika, że tamtejsza ludność wiejska nie traktuje zdobywania nowej wiedzy jako narzędzia do polepszenia ich sytuacji, zarówno tej materialnej, jak i w ogóle dotyczącej funkcjonowania wiejskiej społeczności – powiedział Dariusz Jach. – Pomimo że 90 proc. przebadanej ludności powiedziało, że edukacja sama w sobie jest wartością. Nieliczne jednak grono rolników zgłosiło chęć zdobywania wiedzy. Może to wynikać z tego, że rolnikom słowo szkoła i nauka kojarzą się bezpośrednio z ławką szkolną.. Od wielu z nich usłyszeliśmy: „A... bo ja jestem dorosły, mam 40, 50, 60 lat. Gdzie mnie tam iść do szkoły i się uczyć”. Powodem może też być to, że pomimo zdobytego – często zaocznie, za namową - wykształcenia (nawet wyższego) ciągle trudno jest znaleźć na wsi pracę.
Możliwości kształcenia się somonińscy rolnicy upatrują natomiast w krótkich, jedno-, dwudniowych kursach. Przeciętnie jednak, jak wynika z badań toruńskich naukowców, rolnik z gminy Somonino poświęciłby na naukę godzinę tygodniowo.
Co innego z wiejską młodzieżą, która możliwości kształcenia wyższego jest w większości pozbawiona.
- Nasze władze powinny coś z tym zrobić - mówił Józef Necel, rolnik z Przyjaźni, w gminie Żukowo. – Żeby dzieci z rodzin o niskich, w porównaniu z miejskimi, dochodach mogły się uczyć w szkołach wyższych.

Konieczna organizacja

By sprostać silnej konkurencji krajów zachodnich, rolnicy muszą, zdaniem Marka Szczygielskiego ze Stowarzyszenia Rozwoju Regionalnego Partner w Bydgoszczy, się zorganizować.
- Na rynkach globalnych liczą się duże podmioty, organizacje – podkreślił. – Obrót rynku rolnego w 70 proc. przechodzi tam przez grupy producenckie, których u nas ciągle mało. Ale sytuacja ekonomiczna wymusi na nas ich stworzenie.
Tymczasem kaszubscy rolnicy jakby stanęli okoniem przeciw takiej możliwości. I nie żeby to z zawziętości, ale z doznanych już pierwszych zawodów z powodu niepowodzeń pionierskich grup producenckich. Do dziś skrzywdzeni przez zagranicznych odbiorców czują się producenci mleka z powiatu kartuskiego.
- Kapitałowi zagranicznemu nie można zaufać – podkreślił z żalem Franciszek Syldatk, rolnik - emeryt ze Starej Huty, w gminie Sierakowice. – W zeszłym roku zagraniczna firma Nestle ze Słupska około 100 rolników z powiatu kartuskiego po prostu potraktowała jak śmieci. Jeśli ktoś się zna na hodowli bydła mlecznego, wie, że krowa to nie świnia, która za pół roku może być ubita. Krowa dopiero po czterech latach może być uznana jako pełnowartościowa sztuka. Co innego myśleli pracownicy firmy Nestle, obierający od nas mleko, którzy z miesięcznym wyprzedzeniem wypowiedzieli nam umowy. Oczywiście zgodnie z wcześniejszym porozumieniem, mieli prawo tak uczynić. Ale co mieliśmy zrobić z mlekiem? Mam bydło mleczne od prawie 40 lat i w głowie nie mogło mi wówczas się pomieścić, że nikt nawet sztuki na ubój nie chciał od nas kupić. A przecież sztuka hodowlana to jest kapitał! Nie można tak po prostu powiedzieć: ty możesz odejść. I dlatego do kapitału zagranicznego mam pewne „ale”. Po Nestle na nasz teren weszła inna zagraniczna firma, chyba duńsko-szwedzka, ale ja się obawiałem podpisać z nią umowę. Weszliśmy z synem do spółdzielni Maćkowy. Ale muszę z przykrością powiedzieć, że prawie o 30 proc. cena za litr mleka jest tam niższa niż dawano nam w Nestle. A mamy mleko – nie chcę się chwalić – w klasie „super”. Nie „ekstra”, ale „super”.

A co z eksporetm?

Podczas spotkania w Chmielnie ze strony rolników i przedsiębiorców padło w kierunku gości z zagranicy – głównie Duńczyków i Szwedów - pytanie o możliwość eksportu polskich, w tym kaszubskich, produktów na Zachód. Bo, jak na razie, to nasz rynek zalewany jest unijną żywnością - twierdzili. W drugą stronę europejska polityka jakoś nie działa. Wówczas Karl Kristian Aegidius z Danii, niegdyś gospodarz, a obecnie „szkólny” nauczający dorosłych, przypomniał wydarzenie sprzed czternastu lat.
- W 1989 roku gościliśmy z grupą w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym w Wieżycy – opowiedział. – Jednym z punktów zwiedzania Kaszub była wizyta w kartuskim zakładzie produkującym ogórki. Bardzo zasmakowaliśmy w nich. Zaproponowaliśmy pomoc w znalezieniu na nie nabywcy u nas, w Danii. Po powrocie do kraju przedstawiliśmy pomysł, zachwalając kaszubski produkt, dyrekcji jednego z marketów. Zgodziła się w pierwszym rzucie próbnym przyjąć 10 tys., ale małych, nie dużych słoików, bo na te drugie w Danii zapotrzebowania nie było. Z taką informacją zadzwoniliśmy do Kartuz. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że ogórków nie dostaniemy, bo mają tutaj tylko... duże słoiki.

Strona do wydruku Poleć tę stronę (e-mail)
Wyróżnienia
Medal Stolema 2005   Open Directory Cool Site   Skra Ormuzdowa 2002