Wiadomości - Miesięcznik "Pomerania" - "Pomerania" nr 1/2009 w nowej szacie!
Losowe zdjęcie
Pałac Keyserlingków (Przebendowskich)
Pomerania
Wygląd strony

(2 skórki)
Miesięcznik "Pomerania" : "Pomerania" nr 1/2009 w nowej szacie!
Wysłane przez: iwona dnia 15.1.2009 11:39:56 (4910 odsłon)

Pomerania 1/200910 rocznica samorządu wojewódzkiego na Pomorzu stanowi okazję do przypomnienia procesu walki o podmiotowość wspólnot regionalnych w Polsce. Dzisiejszy kształt samorządowych województw oraz ich pozycja kompetencyjna jest wynikiem nie tylko reformy podjętej prze gabinet Jerzego Buzka w 1998 roku, ale również efektem działań środowisk regionalnych w poprzednich dziesięcioleciach. Walka o samorządność regionalną, była walką ze scentralizowanym systemem władztwa publicznego i omnipotencją państwa. W jej wyniku powstał wieloszczeblowy system samorządu terytorialnego gwarantujący możliwości rozwoju wspólnot lokalnych i regionalnych. (Grzegorz Grzelak, Budowa samorządności regionalnej Pomorza).



Pomerania - miesięcznik wydawany przez Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Redakcja: 80-837 Gdańsk, ul. Straganiarska 21-22, tel. 058 3012731, e-mail red.pomerania@wp.pl



3. Listy

Protestuję! Należę do ludzi miłujących pokój. Są jednak sytuacje, kiedy milczeć dłużej nie można, by nie być posądzonym o konformizm czy też zwyczajną obojętność. Taka okoliczność właśnie zaistniała. W listopadzie 2008 r. ukazał się kolejny śpiewnik, przygotowany przez niestrudzonego red. Eugeniusza Pryczkowskiego (Wydawnictwo Rost) i pod redakcją muzyczną Jerzego Stachurskiego. Zbiór nosi obiecujący tytuł „Nótë kaszëbsczé”. Już we wstępie redaktor wystawił sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu, pisząc: „Żadna instytucja, żadne inne medium nie jest w stanie pochwalić się tyloma osiągnięciami w zakresie wprowadzania współczesnej kaszubszczyzny do życia publicznego, co »Rodnô Zemia«. Również dotyczy to w dużym stopniu kolejnego śpiewnika »Dlô Was Panie«, który zawiera 120 pieśni religijnych o wysokich walorach teologicznych” (chciałoby się westchnąć – szkoda, że nie artystycznych…). A dalej? W odniesieniu do prezentowanego zbioru „Nótë kaszëbsczé” redaktor pisze: „Niniejszy śpiewnik jest próbą kompilacji dawnych i najbardziej popularnych pieśni i nowszych, które już zyskały akceptację i są chętnie wykonywane w regionie. Te wszystkie miały swoją premierę w »Rodny Zemi«”. Witosława Frankowska

Czy w Gdyni rodzą się Kaszubi? Oglądając program „Tedë jo” emitowany w TVP Gdańsk 18 listopada 2008 r., stwierdziłem, że powoli wyłania się nam nowy obraz kaszubszczyzny w Gdyni. Ludzie o kaszubskim (bądź częściowo kaszubskim) rodowodzie stanowią ok. 30 % populacji miasta, w sześciu tamtejszych szkołach nauczany jest język kaszubski, wiele rodzin powraca do swoich korzeni. A więc chciałoby się powiedzieć – jest dobrze. Oby jednak te niewątpliwe plusy „nie przysłoniły nam minusów”.
Otóż podczas sondy ulicznej przeprowadzanej w Gdyni przez redaktor Annę Cupę, jedna z jej uczestniczek powiedziała między innymi, że jej matka jest Kaszubką. Jednakże na pytanie, czy sama nią jest, odpowiedziała z rozbrajającą szczerością: „Ja się w Gdyni urodziłam. To tak nie bardzo, nie?”. Po obejrzeniu tego materiału nie mogło nie przyjść mi do głowy pewne pytanie: gdzie „zadekretowane” zostało, że osoba urodzona w Gdyni (czytaj: w mieście) „tak nie bardzo” może być Kaszubą lub Kaszubką? Sławoimr Formella

Rybny jarmark. Zachęcona reklamą w radiu, na początku grudnia udałam się wraz z mężem (jesteśmy mieszkańcami Gdyni) do Pucka na Jarmark Świąteczny, który odbywał się pod chwytliwym hasłem: „Jarmark pełen ryb”.Chociaż pucki rynek wyglądał od 4 do 6 grudnia pięknie – przed sceną, na której odbywały się występy (m.in. Ireny Jarockiej), pełno było stoisk z pamiątkami, twórczością ludową oraz ozdobami świątecznymi, a w ogromnym namiocie przy akompaniamencie regionalnych zespołów spróbować było można za darmo rybnych potraw – przedsięwzięcie oceniłabym na 4+. Dlaczego? Ano dlatego, że brakowało mi jednego: nie można było na nim kupić dla siebie ryb. Tymczasem powinno ich być w takim miejscu bez liku. Jak to się mówi: do wyboru, do koloru. Tak jak jest np. w Dębogórzu. Tam podczas jarmarku gęsiego gęsiny nie brakowało. Chyba zostało jeszcze w powiecie puckim kilku rybaków, którzy posiadają kutry, a których można by na taką imprezę zaprosić? Stefania Rusiecka

Wzrost środków na serbołużyczan. Związek Artystów Serbołużyckich z dużym zadowoleniem przyjął informację, że 20 listopada 2008 r. Komisja Budżetowa Niemieckiego Bundestagu uchwaliła wzrost środków wspierających Fundację Narodu Serbołużyckiego o 600 000 euro – na 8,2 mln euro w roku 2009. Tym samym posłowie przełamali niezrozumiałą blokadę Rządu Federalnego i jego ministra kultury w tej sprawie, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom wielu Serbołżyczan, a także ich sąsiadów oraz przyjaciół w kraju i za granicą. Jednocześnie uchroniono przed zamknięciem wiele unikatowych serbołużyckich instytucji kulturalnych. Alfons Lehmann-Wićaz

Drobna cyzelacja. W związku z moim artykułem pt. „Memento mori polderom depresyjnym”, opublikowanym w numerze 12/2008 r. „Pomeranii”, dziękuję za zadane na okładce pytanie: Śmierć żuławskich polderów? Odpowiadam raz jeszcze: na Żuławach Delty Wisły występuje o tyle znamienna sytuacja, że śmierć (możliwość trwałego zatopienia) dotyczy terenów położonych poniżej, a nie powyżej poziomu morza. Kazimierz Cebulak

Rozpoznałem na zdjęciu kuzyna. Szanowna Pani Redaktor! Podczas lektury listopadowej „Pomeranii” natrafiłem na tekst Czesława Glinkowskiego pt. „Byłe i niebyłe Collegium Mariamum w Pelplinie”. Zwróciłem uwagę na bardzo interesujące zdjęcie, a konkretnie na trzy osoby stojące w środku. Autor wymienia w opisie pod fotografią dyrektora i nauczyciela biologii. Postać duchownego stojącego po lewej stronie dyrektora to brat stryjeczny mojej mamy – Heleny z Bartkowskich Lubińskiej. Ksiądz Tadeusz Bartkowski przez kilka lat pełnił w collegium funkcję prefekta , a od 1950 r. aż do śmierci był proboszczem w Lignowach. Andrzej Lubiński


6. Grzegorz Grzelak, Budowa samorządności regionalnej Pomorza
10 rocznica samorządu wojewódzkiego na Pomorzu stanowi okazję do przypomnienia procesu walki o podmiotowość wspólnot regionalnych w Polsce. Dzisiejszy kształt samorządowych województw oraz ich pozycja kompetencyjna jest wynikiem nie tylko reformy podjętej prze gabinet Jerzego Buzka w 1998 roku, ale również efektem działań środowisk regionalnych w poprzednich dziesięcioleciach. Walka o samorządność regionalną, była walką ze scentralizowanym systemem władztwa publicznego i omnipotencją państwa. W jej wyniku powstał wieloszczeblowy system samorządu terytorialnego gwarantujący możliwości rozwoju wspólnot lokalnych i regionalnych.

10. Artur Jabłoński, Powiaty i województwa, czyli ubodzy krewni gmin
(...) Reformy samorządowe złamały monopol państwa w sferze politycznej, funkcji publicznych oraz własności i lokalnej gospodarki, a także administracji publicznej. Do rzeczywistej autonomii samorządu brakuje piątego niezbędnego elementu: zmian w finansowaniu. Na tej „leżącej drabinie”, jak określił trójszczeblowy model samorządu dr Jan Olbrycht – eurodeputowany, a wcześniej marszałek województwa śląskiego – powiaty i województwa są ubogimi krewnymi gmin. Wpływa to źle na równomierny rozwój poszczególnych regionów. Przy czym nie chodzi o to, by zabierać coś gminom, ale by podatki pozostawały w większej części w regionie, a tylko określona ich część trafiała do Skarbu Państwa. Skuteczność samorządu mierzona jest zazwyczaj liczbą wykonanych inwestycji i wielkością zainwestowanych środków. Samorządowe województwo zostało w tym zakresie wzmocnione, gdy stało się dysponentem znacznej puli środków pomocowych z Unii Europejskiej, ale przecież ta sytuacja potrwa nie za długo. O złym finansowaniu można mówić szczególnie w przypadku powiatów.

11. Janusz Łęgowski, Radość tworzenia w powiecie
Mija 10 lat, odkąd społeczności powiatów – w poczuciu odpowiedzialności za samorządowe wspólnoty – wzięły na siebie odpowiedzialność i trud inwestowania. Wszystko, czego dokonano w minionej dekadzie, to wynik decyzji wspólnie konsultowanych i podejmowanych z: gminami, organizacjami pozarządowymi, samorządami zawodowymi i gospodarczymi, sołectwami oraz mieszkańcami. Efekty tych działań mają znaczący wpływ na dynamikę procesów rozwojowych w całym naszym regionie pomorskim. Pragnę je przedstawić na przykładzie powiatu puckiego, w którym od 10 lat sprawuję funkcję sekretarza.

14. Grzegorz Gola, Garść refleksji o powiecie nowodworskim
Niewiele brakowało, a w nowej Polsce samorządowej powiat nowodworski nie odrodziłby się. Pierwsze wersje map wojewódzkich i powiatowych nie przewidywały jego utworzenia. Pojawiały się kuriozalne propozycje włączenia Krynicy Morskiej do województwa warmińsko-mazurskiego i podzielenia Mierzei Wiślanej na dobra gdańskie i elbląskie (jak to już w przeszłości miało miejsce) z granicą w Przebrnie. Całkiem poważnie brano również pod uwagę utworzenie wielkiego powiatu malborskiego – prawie tak rozległego, jak dawne województwo malborskie.
Nie wiadomo, jaki los spotkałby północny skrawek delty Wisły, gdyby w 1998 roku do województwa pomorskiego włączono Elbląg i okolice. Niechybnie Nowy Dwór Gdański znalazłby się w powiecie elbląskim, sankcjonując fakt 23-letniego pobytu w województwie elbląskim. Na szczęście, dynamiczną i rozdyskutowaną atmosferę podgrzała wizyta na Żuławach ministra Jerzego Stępnia, wlewając nadzieję w nowodworski aktyw.

16. Czesław Glinkowski, Umeblować Stare Miasto Tczew
Według prof. Andrzeja Baranowskiego (Politechnika Gdańska), pojęcie rewitalizacji wykracza daleko poza remont, modernizację i odnowę. Warto wiedzieć, że czeka ona gród Sambora. Cztery lata temu bowiem uchwalony został „Program rewitalizacji miasta Tczewa”, dzisiaj zaś można już mówić o jego pierwszych efektach. W maju 2008 roku, podczas konferencji Forum Rewitalizacji w Wilanowie, przedstawiona została prezentacja multimedialna pt. „Dziedzictwo kulturowe a rewitalizacja w Tczewie”. Równocześnie w lokalnym programie TV nagrano informację wizualną o planach rewitalizacji zabytkowej dzielnicy pt. „Umeblować miasto” – i stąd tytuł niniejszego szkicu.

19. Grzegorz Gola, O ekonomii (felieton)
Pojęcie ekonomii ma dość pospolite pochodzenie. Starożytni Grecy rozumieli przez to słowo po prostu prowadzenie gospodarstwa albo zarządzanie domem.
Z historii Żuław wiemy, że tutejsze dobra królewskie były nazywane ekonomiami. Początki żuławskiej stołeczności Nowego Dworu Gdańskiego związane były najpierw z ekonomią malborską, a następnie z tygenhofską, czyli nowodworską. Ekonomią nazywany był wówczas wydzielony obszar kilku wsi zarządzany przez aktualnego dzierżawcę.
Dobra ekonomia tak w starożytności, jak i w wiekach średnich oraz dzisiaj, była i jest sztuką. Można powiedzieć, posługując się pojęciem ekonomicznym, że jest dobrem rzadkim.

20. Andrzej Mróz, Rowerami i kajakami po Delcie Wisły
Żuławy Elbląskie, Malborskie i Gdańskie to kraina wydzierana od XVI do XIX wieku Wiśle i Morzu Bałtyckiemu m.in. przez osadników olęderskich (także wyznania mennonickiego), rodem z Holandii. To teren pocięty kanałami i rowami, urzekający krajobrazami soczystej zieleni wiosną, złotożółtych pól latem, wszelkich tonacji żółci i czerwieni jesienią. Jeśli dodać do tego unikalne w skali kraju obiekty dawnej architektury (kościółki, domy podcieniowe, mosty, zagrody na sztucznych pagórkach zwanych terpami), trudno się dziwić, że Deltę Wisły co roku odkrywają żądni pozytywnych wrażeń turyści. Wielu z nich – na dwóch kółkach lub własnych nogach. Dzięki zrealizowaniu pomysłu pt. Szlak Mennonicki, ma to być jeszcze przyjemniejsze.

21. Kazimierz Ostrowski, Poczęci w grzechu? (felieton)
Ruch kaszubski od samego początku miał przeciwników, ma ich także dzisiaj. Pół roku temu, spotkany na zagranicznej wycieczce były już wejherowianin, na moją wzmiankę o kilku znajomych i przyjaciołach z miasta nad Redą, zareagował gniewnym wybuchem. W potoku gołosłownych oskarżeń padło i takie: „Oni wszyscy [tj. ludzie ZKP – przyp. K.O.] brali partyjne pieniądze”. Wracam pamięcią do tamtej, dość przykrej, rozmowy, kiedy czytam nieuprawnione zgoła insynuacje na temat narodzin naszej społeczności zrzeszonej.

22. Sławomir Kitowski, Historia Teatru Muzycznego (4)
W poprzednich artykułach opisałem pierwsze trzy dekady 50-letnich dziejów Teatru Muzycznego. Jego wielcy dyrektorzy, jak Danuta Baduszkowa i Jerzy Gruza, przeszli do historii tworząc mocną markę teatru, chociaż w odmiennych warunkach. Najwyższy pułap artystyczny osiągnął z zespołem Jerzy Gruza i do tamtych dokonań odwołujemy się najczęściej. Po jego odejściu teatrowi wiodło się znacznie gorzej. W drugiej połowie lat 90. nowy rozdział otworzył Maciej Korwin. Jednak w ciągu ostatnich kilkunastu lat rzeczywistość w jakiej funkcjonuje teatr diametralnie się zmieniła, my się zmieniliśmy, do głosu doszło kolejne pokolenie artystów. W kulturze masowej i mediach, wraz z komercjalizacją życia, pojawiły się inne kryteria, spychające na bok wartości tradycyjne. Teatr Muzyczny, proponujący rozrywkę na wypracowanym od lat poziomie, musiał stanąć do konkurencji o widza. Jak sobie radził?

24. Grażyna Antoniewicz, Dziesięć pokus proboszcza
Czesław Tumielewicz, człowiek o tysiącu twarzach, zapewnia: „Nie potrafię malować smutnych obrazów”. Nie dziw zatem, że jego dzieła są pełne życia i energii. Łączą w sobie dekoracyjność prostych form z wyrafinowaniem kolorystycznym, które łamie schematy precyzyjnej, zgeometryzowanej konstrukcji. Szczególnie podziwiamy odważne zestawienia barw jasnych, pełnych słońca i radosnych jak cała tematyka prac twórcy. U progu swej drogi artystycznej miał on ambicję, aby każdego roku malować inaczej, żeby nikt nie mógł go rozpoznać. Potem nastąpił czas, który można nazwać realizmem magicznym. Pojawiały się przedmioty archetypowe: kamień, kula, sześcian, cegła. Malował także portrety, jednak wszystkie zamknięte w niewielkiej gamie barw, głównie zielono-niebieskiej. Ponadto były cykle: „amerykański”, „kresowy”, „aborygeński”. Wreszcie przyszła pora na triumfujące do dziś martwe natury i pejzaże.

26. Grażyna Antoniewicz, „Tak trzymać” – filmowa opowieść o Gdyni
Pisała przy wielkim dębowym biurku, ustawionym ukośnie w dużym pokoju, przy oknie. Kwitły tam zawsze fiołki alpejskie: fioletowe i różowe. Gdy mieli zjawić się goście, robiła znakomite torty, zwłaszcza orzechowy. Niechętnie udzielała wywiadów. Tajemnicza pani od fiołków to znana wybrzeżowa pisarka Stanisława Fleszarowa-Muskat. Przed laty udało mi się ją kilkakrotnie namówić, aby opowiedziała o sobie i swojej twórczości dla Radia Gdańsk. Siadałyśmy w drugim pokoju przy niskim stoliku, gdzie czekała mocna aromatyczna herbata. Kiedy kończyłyśmy rozmowę, mąż pani Stanisławy, Tadeusz Muskat, wjeżdżał z barkiem, na którym stały egzotyczne nalewki i trzeba było zgadywać, z czego zostały zrobione.

28. Maria Block, Sylwester kuropatwiaka
Jak je ta droga zéz Trombków na Ełganowo (ino ta polna), to je najpsiérw osiedle chałupów, tedy lasek i sap zéz malulkimi płami, a dalji to só take walne szyrzawy i rżyska, stare ogródki zéz zdziczałymi świętojónkami, eltkami i Bóg wie, co eszcze. Tamoj se mnieszkała familia kuropatwów: nanka, tata i trzy kuropatwiaki. Jedan brat (jimnia mu béło Tonek) to bół taki beszczefrantny gałgan i panek, że szkoda gadać. On durcham wjédział lepsij. Nanulka mu bolechuje:
– Nié łaź pod szunak, bo bandó termedije!

I–XII – „Najô ùczba” – edukacyjny dodatek do „Pomeranii”

29. Zygfryd Stefan Mielewczyk, Fotograficzne promieniowanie tła (12)
Dawno temu ojciec mi opowiadał, co z kolei jemu przekazano wcześniej, że gdy się urodził w Tuchlinie, w pobliżu którego bierze początek rzeka Słupia, jego ojciec Rudolf, wtedy zamożny gospodarz (gbur, jak się mawiało), poszedł do Urzędu Gminnego w Sierakowicach zameldować syna. Był początek grudniowej zimy 1910 roku, czyli jeszcze okres władzy i dyscypliny pruskiej na Pomorzu. Urzędnik Stanu Cywilnego zapytał Rudolfa, jakie nadaje synowi imię, ten zaś odpowiedział: Franciszek, jak św. Franciszek z Asyżu. Pruski urzędnik chciał zapisać: „Franz” – i trzeba go zrozumieć, spełniał bowiem tylko obowiązujące wytyczne w sprawach narodowościowych. Owego Franza wymyślono wcześniej w odpowiednim departamencie ministerstwa spraw wewnętrznych w Berlinie. Ale Rudolf nie chciał się zgodzić na takie imię. Obstawał przy Franciszku tak długo, aż osiągnął cel.

32. Jacek Klimżyński, Tobiasza Grotkowskiego żegluga ku brzegom literatury
(...) Z akt archiwum synodu ewangelickiego reformowanego, czyli dawnej Jednoty Litewskiej, wynika, że Tobiasz Grotkowki był w roku 1745 alumnem i stypendystą gimnazjum słuckiego. Z pewnością spełniał pokładane w nim nadzieje, skoro w 1753 roku wystąpił w dokumentach jako lektor, a w 1755 roku został wysłany z Królewca do Lejdy dla pogłębienia studiów teologicznych. Odwołano go dwa lata później wobec zamiaru powierzenia mu obowiązków konrektora gimnazjum – największej dumy Słucka i Jednoty. Natomiast legenda kontuszowych pasów słuckich narodziła się odrobinę później, choć także w drugiej połowie XVIII wieku, gdy wyroby miejscowej manufaktury tkackiej zaczęły zdobywać renomę europejską.

36. Jacek Wijaczka, Czarownice w Gdańsku i okolicach
W XIV i XV wieku w wilkierzach gdańskich nie wspomina się o czarach. „Polowania” na ludzi parających się magią zaczęły się dopiero w kolejnym stuleciu. W 1500 roku do dokumentu wydanego w roku 1458 dodano paragraf mówiący, że jeśli ktoś za pomocą czarów uczyni komuś szkodę, ma zostać spalony na stosie.
Po uzupełnieniu wilkierza, już w następnym (1501) roku doszło do wytropienia kolejnego przypadku czarostwa w Gdańsku. Odbył się wówczas proces dwóch kobiet oskarżonych o kradzież w kościele Najśw. Marii Panny. Jakiejś przybywającej tam osobie kobiety rzekomo odcięły z sukni kawałek materiału, za pomocą którego miały później czarować. Poinformowano o tym biskupa włocławskiego, ale nie wiemy, jaki los spotkał oskarżone. Biskupa, którym był wówczas Krzesław z Kurozwęk, poinformowano o sprawie dlatego, że czarostwo znajdowało się w gestii sądownictwa kościelnego, a instancją dla Gdańska i jego dóbr miejskich w sprawach o czary był właśnie sąd biskupi we Włocławku.

40. Marek Fota, Loże wolnomularskie w XVIII-wiecznym Gdańsku
(...)Wolnomularstwo jako fakt historyczny na Pomorzu Gdańskim sięga korzeniami połowy XVIII wieku. Pierwsze, zakończone powodzeniem, działania dotyczyły loży Aux trois Niveaux (Zu den drey Bleywagen, Pod Trzema Pionami), która otrzymała patent od berlińskiej wielkiej loży Pod Trzema Globami (Zu den drei Weltkugeln) 30 maja 1751 roku, ale według wszelkich prawdopodobieństw rozpoczęła działalność dopiero w roku 1760. Jej pierwszym czcigodnym mistrzem był Carl Ernest Zuther, w którego gdańskiej kamienicy przy ulicy Św. Ducha odbywały się spotkania braci. Innym miejscem obrad adeptów kielni i cyrkla był dom na Grobli (auf dem Damme) należący do wolnomularza Siebera, z zawodu jubilera, pełniącego we wspomnianej loży funkcję sekretarza. W roku 1764 placówka liczyła 24 członków, a dzień świętego Jana, patrona wolnomularstwa, obchodziła zupełnie jawnie w Tempelburgu pod Gdańskiem.

45. Edward Breza, Boska glosa (do dyskusji o hymnie kaszubskim)
Dotychczasowe głosy, zwłaszcza głęboko humanistyczna oraz literacka analiza Tadeusza Lipskiego i uzasadnione, moim zdaniem, zastrzeżenia Dariusza Szymichowskiego co do „Marszu kaszubskiego” skłaniają do kilku uwag, które wypowiem lakonicznie, bez przytaczania autorów wypowiedzi, za to skupiając się na jednej myśli – pojęciu Boga jako wartości. 1) Tekst humorysty H. Derdowskiego ma tę przewagę nad utworami ks. L. Heykego i J. Trepczyka, że cieszy się tradycyjnym uznaniem. 2) Zmiana słów „polskô wiara, polskô mowa” na „nasza wiara, nasza mowa” jest możliwa, choć niekonieczna, w myśl hasła: „Co kaszubskie, to i polskie”. 3) Żeby złagodzić antyniemiecką wymowę, można także opuścić odnośną zwrotkę.

46. Lektury

50. Klëka

52. Z życia Zrzeszenia

54. Kow., Informator regionalny

56. Rómk Drzéżdżónk, Pëlckòwsczé wespółdzejanié (felieton)
W naszim snôżim a zataconym na barabónach Pëlckòwie lëdzy za wiele nie mieszkô, a ti co są nijak w zgòdze ze sobą nie żëją. Jak gôdô nôsz brifka, a to je baro mądri człowiek, je to znanką tegò, że më, Kaszëbi, jesmë z krwie a gnôta Słowianama, bò blós Słowianowie nie rozmieją jeden z drëdżim wespółdzejac. Kòżden le cygnie w swòjã stronã, kòżden nôlepi na wszëtczim sã znaje, a mô swòją gwôsną prôwdã. Nëch prôwdów mô mómë w Pëlckòwie wicy jak drzéwiãt w lese, wicy jak stebłów trôwë na Pùrtkòwi Pażãcy, a wicy jak skògòlów kąszącëch òb lato kòle Czôrnégò Błotka. (więcej w „Pomeranii”)

Dołączone pliki: pomerania_0901.jpg 
Strona do wydruku Poleć tę stronę (e-mail)
Wyróżnienia
Medal Stolema 2005   Open Directory Cool Site   Skra Ormuzdowa 2002