Pomerania 4/2008

Data 20.3.2008 22:20:11 | Kategoria: Miesięcznik "Pomerania"

Pomerania 04/2008Kaszubi nie gęsi i świętego Graala mają. Nie chodzi bynajmniej o znany z legend arturiańskich kielich, z którego Jezus Chrystus miał pić podczas Ostatniej Wieczerzy, potem zaginiony na długie wieki i wreszcie odnaleziony przez rycerza okrągłego stołu sir Galahada, zaufanego człowieka króla Artura. To co dla nas Kaszubów święte, tym razem przybrało postać książki, a raczej siedmiu tomów jednej publikacji – „Słownika gwar kaszubskich na tle kultury ludowej” ks. Bernarda Sychty, wydanego przez Zakład Narodowy im. Ossolińskich i Polską Akademię Nauk w latach 1967-1976. Tom pierwszy został opublikowany w nakładzie 950 egzemplarzy, ostatni 990. Co z tego wynika?
Kwietniowy numer „Pomeranii” ukaże się 28 marca br.


Pomerania - miesięcznik wydawany przez Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Redakcja: 80-837 Gdańsk, ul. Straganiarska 21-22, tel. 058 3012731, e-mail red.pomerania@wp.pl



2. Listy
Na spotkaniu opłatkowym członków Oddziału Gdańskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego zapewne przypadkiem pan Szczepan Edwin Czerwiński z Pręgowa w gminie Kolbudy przedstawił mi fragment swojej „Kroniki” (księgi pamiątkowej). Równocześnie jego kolega z zespołu folklorystycznego Kaszuby z Kartuz powiedział: „A on ma jeszcze własne muzeum”.
Okazuje się bowiem, że z głębokiego umiłowania ziemi rodzinnej (po kasz. rodnej zemi) zrodziła się u pana Szczepana niezwykła pasja zbierania... No właśnie – czego? Otóż jest on właścicielem dokumentów rodzinnych sprzed stu lat oraz około 3000 eksponatów o wartości muzealnej. (więcej w „Pomeranii”)

3. Bogusław Niedoszytko, Jeziora zagrożone degradacją
Jeziora Raduńskie stanowią złożony, unikalny system połączonych trzynastu jezior rynnowych, zwany potocznie „kółkiem raduńskim”, m.in.: Raduńskiego Górnego i Dolnego, Kłodna z Białym i Rekowa, Brodna Małego i Dużego, Ostrzyckiego, Patulskiego i Dąbrowskiego (Rys. 1). Kompleks tych akwenów znajduje się na terenie Kaszubskiego Parku Krajobrazowego, co rodzi określone konsekwencje prawne dla użytkowników terenów uprawnych i budownictwa w ich sąsiedztwie. Od zawsze były one bowiem ważnym elementem gospodarki regionu, która – jak się dziś okazuje – nie była i nie jest dla nich łaskawa… (więcej w „Pomeranii”)

7. Tomasz Żuroch-Piechowski, Słownika naszego powszedniego... (felieton)
Kaszubi nie gęsi i świętego Graala mają. Nie chodzi bynajmniej o znany z legend arturiańskich kielich, z którego Jezus Chrystus miał pić podczas Ostatniej Wieczerzy, potem zaginiony na długie wieki i wreszcie odnaleziony przez rycerza okrągłego stołu sir Galahada, zaufanego człowieka króla Artura. To co dla nas Kaszubów święte, tym razem przybrało postać książki, a raczej siedmiu tomów jednej publikacji – „Słownika gwar kaszubskich na tle kultury ludowej” ks. Bernarda Sychty, wydanego przez Zakład Narodowy im. Ossolińskich i Polską Akademię Nauk w latach 1967-1976. Tom pierwszy został opublikowany w nakładzie 950 egzemplarzy, ostatni 990. Co z tego wynika?
Pobawmy się trochę w statystykę. Jest nas Kaszubów około pół miliona. Założywszy – optymistycznie, przyznaję – że każdy z nas chciałby sięgnąć po tom pierwszy słownika, na jeden egzemplarz przypadłaby kolejka 526 osób. Jeśli każda z nich trzymałaby książkę – jak w bibliotece – średnio przez miesiąc, to ostatni z oczekujących dostałby ją do ręki po 1315 latach. Ostatni z kolejki prędzej by się doczekał kaszubskiego parlamentu, „detka” jako waluty, terytoriów zamorskich, niepodległości, a nawet „Rodnej Zemi” jako hymnu kaszubskiego niż samego słownika. (więcej w „Pomeranii”)

8. Janusz Kowalski, Wskrzesić i uzupełnić fragment kolei brętowskiej
Miasta, od czasu gdy przestały mieć znaczenie ich obronne mury i fosy, rozbudowywały się wzdłuż ulic - dróg wychodzących koncentrycznie ze śródmieść. Tak było i jest nadal, ale u nas z pewnymi wyjątkami.
Warto pamiętać, że Zatoka Gdańska, której częścią były Żuławy, pierwotnie sięgała aż do podnóża wysoczyzny. Tutejsze główne osadnictwo z natury rzeczy prawie więc nie rozwijało się w stronę morza i Żuław.
Era kolei zaczęła się dla Gdańska w 1852 roku, tj. gdy powstała linia Bydgoszcz – Gdańsk (w 1870 r. przedłużona do Wejherowa i dalej na zachód). Część południową tej trasy wytyczono blisko wysokiego brzegu pradoliny Wisły, gdzie (poza koniecznością przekroczenia Wdy koło Świecia) prawie nie było przeszkód. Trasa z wysokiego położenia przeszła na północ od Tczewa na pas podnóża wysoczyzny z Żuławami po prawej. Tym pasem, zwanym też dolnym tarasem, prowadzi ona (poza krótkim odcinkiem orłowskim) aż do Wejherowa. (więcej w „Pomeranii”)

12. Janusz Świątkowski, Bóg uśmiechnął się do nich osiemnaście razy
O Agnieszce i Stefanie Goszach usłyszeć można, kiedy przypadkiem trafi się na wesele w okolicach Stężycy lub Klukowej Huty. Nie chwali się nimi w folderach turystycznych ani gmina, ani starostwo. Ale Goszowie to sensacja większa niż najdłuższa deska w Szymbarku. Kaszubi z krwi i kości, którzy wychowali osiemnaścioro dzieci. I są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Żeby wejść do nich z aparatem i notatnikiem w ręku, trzeba mieć fart jak w lotto.
– Nam tu żadnych reporterów nie trzeba. Kiedyś byli z radia, to wszystko pokręcili – mówi mama, a właściwie Super Mama i... stawia kawę na stole.
Ma łagodne ruchy, a przy oczach leciutkie zmarszczki od uśmiechu. Mimo niechęci do dziennikarzy, stara się być uprzejma, do środka jednak zaprosił mnie mąż. Prosta, mocna sylwetka, ręka jak imadło. Gdy wyszło, że „pan redaktor” zna mieszkającego niedaleko nauczyciela i że on drogę pokazał, otworzył szeroko drzwi: „Ten jest porządny chłop, proszę”.
Gospodarstwo Goszów stoi na końcu Łosienic. Wkoło lasy na pagórkach, do jeziora pięć minut pieszo. Przy drogach wielkie kamienie i stare drzewa, jak w czytance o stolemach. Dom też niby z obrazka, z zewnątrz pomalowany na czerwono. Dwa piętra, a i tak w niedzielę, kiedy wszyscy się zjeżdżają, robi się tłoczno jak na weselu. (więcej w „Pomeranii”)

15. Kazimierz Ostrowski, Tacy jak my (felieton)
Łemkowie z Bielanki w Beskidzie Niskim zapragnęli postawić tablicę z dwujęzyczną nazwą swej miejscowości – po polsku Bielanka i po łemkowsku Bilanka, ta druga napisana cyrylicą. Ludność wsi, niegdyś niemal w stu procentach łemkowskiej, jest mieszana, więc zamiar nie wszystkim się spodobał. Więcej, stał się powodem ostrego konfliktu między ludźmi, którzy na co dzień żyją razem, wspólnie bawią się na weselach i modlą się w jednej świątyni. Łemkowie chcą poprzez nazwę w dwóch językach odzwierciedlić dramatyczną historię Bielanki. Pragną, by o tej historii opowiadano w szkołach, by wyrugowana z życia publicznego kultura łemkowska stała się bliższa współmieszkańcom – Polakom. Napotykają na ksenofobiczny mur: „A co, Łemkowie niby czytać po polsku nie umieją? Tu jest Polska, u siebie jesteśmy, niepotrzebna nam cyrylica”; „ Tak, przeciw jestem, a czemu, to jest moja osobista sprawa” [cyt. Za „Tygodnikiem Powszechnym” – KO].
W 1947 r. w ramach akcji „Wisła” mieszkających tu od stuleci Łemków wysiedlono na Mazury, Dolny Śląsk, Pomorze Zachodnie, Ziemię Lubuską. Po 1956 roku zaczęli wracać, lecz ich gospodarstwa były zajęte, tylko niektórym udało się odkupić ojcowiznę. Bardzo wielu pozostało w rozproszeniu, ich potomkowie odbywają teraz podróże sentymentalne na doroczny zjazd – Watrę czy na prawosławną Wielkanoc. Przywożą zmarłych, by ich pochować w rodzinnej ziemi. W Polsce mieszka 100-150 tysięcy Łemków, kwestia dwujęzycznych nazw dotyczy czterech gmin w powiecie gorlickim. Na razie oczy wszystkich zwrócone są na Bielankę. (więcej w „Pomeranii”)

16. Alicja Zielińska, Ważna jest pamięć czy miejsce pamięci?
Jeśli ktoś dzisiaj zechce zatrzymać się w Gołubiu, by zapalić znicz w miejscu poświęconym porucznikowi Józefowi Dambkowi, jednemu z założycieli i dowódcy Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryf Pomorski”, będzie miał dylemat: stanąć przy krzyżu znajdującym się na terenie starej szkoły czy pójść dalej, nad jezioro Dąbrowskie?
Od niedzieli 9 marca 2008 r. w Gołubiu są dwa krzyże, które mają przypominać śmierć J. Dambka. Jeden poświęcony został w 1994 roku przez ks. bpa Piotra Krupę, drugi pokropił przed kilkoma tygodniami ks. prałat Henryk Jankowski. A wszystko za sprawą konfliktu, jaki wybuchł między państwem Trojanowskimi z Gdańska, domagającymi się usunięcia stojącego na ich działce obelisku i krzyża, a członkami Kaszubsko-Kociewskiego Stowarzyszenia im. TOW „Gryf Pomorski”, broniącymi tego miejsca jako uświęconego tradycją. (więcej w „Pomeranii”)

19. Zbigniew Gach, Pierwszy za równikiem (wywiad z Leonem Skelnikiem)
Leon Skelnik, jeden z pionierów polskiego rybołówstwa dalekomorskiego, urodził się w przedwojennej Gdyni jako wnuk i syn kaszubskich rybaków przybrzeżnych. Z łowienia ryb utrzymywali się jego dziadek Jan i ojciec Franciszek, ale szersze, udokumentowane dzieje gdyńskiej rodziny Skelników sięgają trzech wieków.
Prezentowany siódmy (i ostatni na łamach „Pomeranii”) fragment przeprowadzonego przez Zbigniewa Gacha wywiadu-rzeki, który wkrótce ukaże się w wersji książkowej, dotyczy m.in. pierwszych połowów floty polskiej na półkuli południowej, czyli w tropikach. (więcej w „Pomeranii”)

22. Dariusz Majkowski, Kaszubski w Europie (wywiad z Różą Thun)
– Nie wiem, czy akurat zarabia się na kaszubszczyźnie, czy zarabia się po prostu na tym, że prowadzi się kursy, lekcje kaszubskiego, pisze itd. Przecież nauczyciele języka polskiego też zarabiają, dziennikarze prasowi, radiowi i telewizyjni mówiący czy to po polsku, czy w jakimkolwiek innym języku – również. Na znajomości angielskiego też się zarabia i bardzo dobrze! Może należy na to patrzeć inaczej: im bardziej człowiek jest wykształcony, im większą ma wiedzę o swoim regionie, im więcej zna języków (może właśnie takich, którymi mówi mało ludzi), tym lepsze ma możliwości zarobkowe. (więcej w „Pomeranii”)

23. Grzegorz Gola, Próżny trud (felieton)
Nadeszła wiosna. Pora roku budząca najbardziej nawet skrywane pokłady ludzkiego optymizmu. Nie ma co wspominać zimy! Ja jednak w kontekście budzącej się przyrody na chwilę cofnę wstecz moje myśli. Dlaczego? Żal mi tych, co tej zimy odeszli. Drzew mi żal.
Dziwny to naród, który niszczy swoje bogactwo. Bo drzewa są bogactwem! Slogany o lesie znają wszyscy. Lasy są chronione. Pojedyncze drzewa teoretycznie też. Praktycznie – zdane są na łaskę lub niełaskę ludzkiej głupoty.
Jadąc samochodem przez Pomorze widzimy skutki nieprzemyślanej ingerencji w krajobraz. Czasami odnosi się wrażenie, że drogi i ulice naszych miast i wsi stały się obszarem pozyskania taniego opału. A przecież otoczenie dróg i ulic jest uznawane za wizytówkę kultury i poziomu cywilizacyjnego mieszkańców. Dobrze, że są jeszcze dobre wzory dbałości o żywe zabytki. W Gdańsku Wielka Aleja zasadzona przeszło dwa wieki temu przez burmistrza Gralatha, dzisiaj nazywana aleją Zwycięstwa, jest pieczołowicie chroniona, a ubytki w umarłych drzewach na bieżąco są uzupełniane. (więcej w „Pomeranii”)

24. Stefan Świerczewski, Dom Petera Hasse
W obrębie tzw. krainy w kratkę, leżącej w regionie słupskim, zachowało się około 1400 budynków o konstrukcji szkieletowej. W znakomitej większości przestrzeń między słupami i ryglami wypełnia cegła, tworząc tzw. mur pruski. Zastąpiła ona wcześniej występujący, mniej trwały, szachulec, zwany na Pomorzu fachwerkiem. Obecnie prawie nie spotyka się obiektów o konstrukcji ryglowej całkowicie szachulcowych.
Ponieważ szachulec rozpowszechnił się na Pomorzu na przełomie XVIII i XIX wieku, można przyjąć, że domy o takich ścianach pochodzą z tego okresu. Niezwykle cenne stało się przeto odkrycie w Ustce, przy ulicy Kosynierów, dużego budynku mieszkalnego, co do którego można przyjąć, że pierwotnie był szachulcowy. Nastąpiło ono w wyniku zdjęcia tynku z zewnętrznych murów, co było związane z ewentualną rewitalizacją obiektu. Po natrafieniu na podprożu drzwi wejściowych od ulicy Kosynierów na litery i cyfry „18 PH 04”, przyjęto hipotezę, że „PH” to inicjały fundatora, a liczby są rokiem budowy domu. Teoria ta posłużyła w kwerendzie mającej pomóc odtworzyć jego historię. (więcej w „Pomeranii”)

25. Andrzej Lubiński, Amatorski ruch teatralny w Gniewie w latach 1919-1950
W monografii „Dzieje miasta Gniewu do 1939 roku” pod redakcją Błażeja Śliwińskiego, wydanej w 1998 roku, Mieczysław Widernik działalności kulturalnej w okresie międzywojennym poświęcił zaledwie kilka zadań, bo i materiałów na ten temat prawie nie ma. Napisał, że działały Towarzystwo Czytelni Ludowych (TCL), Towarzystwo Śpiewacze „Halka”, chór męski Kociewiak, zespoły śpiewacze w szkole powszechnej i progimnazjum, w latach 30. chór Dzwon, kierowany przez Zygfryda Smoczyńskiego. Warto przybliżyć czytelnikom „Pomeranii” dzieje ruchu teatralnego w Gniewie, korzystając ze wspomnień Heleny z Bartkowskich Lubińskiej (1915), mojej mamy, oraz zdjęć i dokumentów, jakie znajdują się w posiadaniu naszej rodziny. (więcej w „Pomeranii”)

28. Maria Roszak, Józek i Nunek
Był raz sobia jedan flejtuch. Zwał sia Józek. Łaził bez wieś uféfrany, wéw ferecie bylejakij, kropusach (a te kropusy to eszcze tak robiły, że ón wyźrzał jak kraczaty), zéz kralami jak u kréta. Szwóndroweł sia po szyrzawie, spał wéw świniarcu, wyskrobki żar. Dziecka sia go bojali, ale te barzej wyszczekane go wyszczerzali, portkoweli i sia darli: „Co za wyglandny knap! Przyboś na wesele sia majta!” A ón nic, jano żgał na pustki wéw tych buksach i łycał smantnie. Eszcze mu zawdy wéw uszach dudniło to „lo-lo!” od bachorów… (więcej w „Pomeranii”)

I-VIII – „Najô Ùczba”, dodatek edukacyjny

29. Andrzej Grzyb, Wiosenna impresja (felieton)
Chciałoby się napisać o wiośnie, bo już ją czuć w powiewie rześkim, w słonecznych strumieniach lejących się z błękitnego nieba, w nawoływaniu żurawi. Chciałoby się, ale w tym roku to wyjątkowe trudne. Zimę mieliśmy tak dalece byle jaką, że – rzec można – prawie jej nie było. Przebiśniegi przekwitły, nie miały czego przebijać, krokusy też. Bazie wierzbiny zszarzały już i sczerniały, do kwitnienia zabierają się tulipany w ogrodzie. Panowie chcący uchodzić za młodzież (ja też) już w marynarkach, panny, jak jedna młode, w żakiecikach. I choć dzisiaj też możliwe jest, że panna wiosna przyjedzie pociągiem i z przyjemnością będzie się ją wiozło z dworca do domu, to pewnie nie odbywa się to dorożką, a raczej nowoczesnym japońskim „wozem” czy też „rychtych” niemiecką „furą”, bo „gabloty” już wyszły z mody. Nie ma też grubego dorożkarza na wysokim koźle ani zadu końskiego, a miast klaskania o bruk kopyt końskich, jest pisk opon, ryk silnika i smród spalin. W każdym razie jest to, mimo upływu czasu, romantyczne, wiosenne jak u Haupta w „Jak wiosna przyjedzie”. (więcej w „Pomeranii”)

30. Zygfryd Stefan Mielewczyk, Fotograficzne promieniowanie tła (4)
Istnieje pogląd, że dzieci pierworodne silnie identyfikują się z rolami swoich rodziców. Niewątpliwie wykazują one większą chęć do niezależności. Są bardziej zaradne i buntownicze, mają skłonności do innowacji, kreują zmiany najpierw w rodzinie, a następnie w życiu społecznym. Przykładem dążenia do takiej samodzielności były starsze pociechy moich dziadków ze strony ojca, Barbary (1870-1943) i Rudolfa (1864-1942) Mielewczyków. Porządek przychodzenia na świat nie jest więc, okazuje się, bez znaczenia.
Dziadkowie najpierw prowadzili gospodarkę rolną w Szopie, potem w pobliskiej Bąckiej Hucie. Następnie kupili duże gospodarstwo w Tuchlinie – Wybudowaniu, zaś po pierwszej wojnie światowej osiedlili się w Długim Krzu. Te trzy małe wioski leżą w gminie Sierakowice w powiecie kartuskim. (więcej w „Pomeranii”)

32. Adam Mickiewicz (tłum. Stanisław Janke), Pón Tadeùsz (wëjimk z Pierszi Knédżi – Domôctwò)

Lëtwò! Tatczëzno mòja! të jes jak to zdrowié
Kùli cã trzeba trzëmac, nen leno sã dowié,
Chto cã stracył. Dzys snôżosc twòjã w całi zdobie
Widzã i òpisëjã, bò teskniã pò tobie.

Swiãtô Panno, co jasny barnisz Czãstochòwë
I w Òstri swiécysz Brómie! Të, co gard zómkòwë
Nowògródzczi zastôwiôsz z jegò wiérnym lëdã!
Jak mie dzeckò do zdrowiô tej jes wróca cëdã
(Czej òd płaczący matczi pòd Twòjã òpiékã
Òfiarowóny, martwą jô podniósł pòwiékã
I zarô jô mógł piechti do Twëch swiątnic progù
Jic za wrócóné żëcé pòdzãkòwac Bògù),
Tak nas pòwrócysz cëdã na stronã tatczóną.
Timczasã niesże mòjã dëszã ùtesknióną
Do tëch ùrzemków lesnëch, do łąków zelonëch,
Wej szerok nad mòdrawim Niemnã rozcygnionëch;
Do pòlów malowónëch zbòżã wszelczim wnetka,
Òzłocónëch pszenicą, pòstrzébrzonëch żëtkã;
Gdze je raps bùrsztinowi, bùkwita bielëchnô,
Gdze czerwòni sã kléwer jak brutka calëchnô,
A wszëtkò je zrzeszóné, nibë sznurã, miedzą,
Zeloną, na ni tamsam cëché krëszczi sedzą.

(więcej w „Pomeranii”)

36. Wojciech Kierdowski, Bilot
W 1988 i w następnym roku otrzymałem kilkanaście kartek pocztowych adresowanych dokładnie tak: Vasta inż. W. Kjedrôvskji (albo Wojcëch Kjedrôk), naczelny „Pomeranii”, Dugji Mark 8/10, 80-828 Gdińsk. Wysyłał je z Koleczkowa dr Gorzkóv Bjilot, który po pewnym czasie dopełnił pod swoim nazwiskiem informację o nadawcy następująco: Svjatëvid, Zrzësz Kaszëbskô mjona Nikolë Kopërnika. Przesyłki docierały, urząd pocztowy poprawiał jedynie, i tylko niekiedy, „Mark” na „Targ”, pozostawiając – o dziwo – „Dugji”.
Korespondencja była bardzo zwięzła, raz tylko przekroczyła trzy zdania, raczej kilkuwyrazowe, oczywiście w języku kaszubskim, w pisowni znanej już w kaszubszczyźnie, ale nie do końca zdyscyplinowanej. Przytaczam te zapisy prosząc zarazem usilnie Czytelnika „Pomeranii” o zachowanie uważnej powagi i do zapoznania się z niniejszą relacją do końca. (więcej w „Pomeranii”)

38. Eugeniusz Gòłąbk, Czile słów ò Ludmile Biloce
Żëje so samòtno z niewiôldżi rentë, w swòji jizdebce, w kaszëbsczim Kòleczkòwie. Mô na miono Ludmił, ale chòc dôwno ju nie je knôpélą (kò mô ju 72 lata żëcégò za sobą), je tuwò zwóny zdrobniale Luszk. W swòji wiosce, dze przemieszkôł wikszi dzél żëcégò, nie spòtkôł wiele drëchów, z chtërnyma bë so mógł pògadac na tematë, jaczé gò czekawią. A jegò jinteresëje përznã historiô i sprawë kaszëbsczé, dlôte czëtiwô „Pòmeraniã”, ale jegò prôwdzëwą, żëcową pasją bëłë fizyka i matematika. W krómie, gdze Luszk kùpiwô jôdã, przedôwôczczi mùszą baro ùważac, czej òn sã ùstawi z kùpiszama przed kasą. Bò kalkùlator w jegò głowie rechùje chutczi òd elektronicznëch maszinów, ùżiwónëch przez kasjerczi. Ju nierôz trzeba bëło Luszka przepraszac za nieùmëslny błąd w rechùnkach. (więcej w „Pomeranii”)

40. Ks. Stanisław Bogdanowicz, Moje z nim spotkania
Twórczością i osobą Lecha Bądkowskiego zainteresowałem się już na początku lat 50. Jako młodego przybysza z Wilna pociągało mnie morze i wszystko co się z nim łączyło. Z przyjemnością czytałem wiadomości w dziale gospodarczo-morskim ówczesnego „Dziennika Bałtyckiego”, którego kierownikiem i reportażystą był Bądkowski.
Zarówno w szkole podstawowej na Stogach, jak i w VI Liceum Ogólnokształcącym przy ul Głębokiej trafiłem na bardzo dobre polonistki, potrafiące rozbudzić w uczniach zainteresowania czytelnicze, dostrzec w nich ukryte talenty i zachęcić do prób literackich. Były to panie Dominika Miłosz i Jadwiga Ledóchowska. Od początku imponował mi i inspirował styl pana Lecha, nawet w socrealistycznej opowieści „Kuter na strądzie”. Kiedy więc w liceum podjąłem pierwsze próby twórczości „literackiej” w postaci drobnych tekstów – czy to na jakieś okolicznościowe akademie, czy do szuflady – starałem się go naśladować. Oczywiście różnie to wychodziło. Znacznie później w „Legendzie o gdańskiej Madonnie” wykorzystałem motyw pierścienia Świętopełka. (więcej w „Pomeranii”)

41. Andrzej Hoja, Czyje to miasto?
To że trwały spory o to, czy Gdańsk jest polski czy niemiecki, wie niemal każdy. Miała je rozwiązać tak popularna ostatnio idea wielokulturowości tego miasta. Choć i tak zawsze pozostają tacy, którzy twierdzą, że Gdańsk jest po prostu gdański i wolny (i bynajmniej nie chodzi im o tempo realizacji inwestycji w obrębie śródmieścia). Ale kaszubski? Dla jednych to oczywistość, dla innych rzecz nie do zaakceptowania. Skąd więc tak skrajne podejścia?
Kaszubi w Gdańsku. Byli, są i nic nie wskazuje na to, by w przyszłości mieli stąd zniknąć. A więc kaszubski Gdańsk, bo zawsze zamieszkały przez Kaszubów? Ale w jakim stopniu? Dawno temu zapewne w znacznym, później zdecydowanie mniejszym, dziś w najlepszym przypadku w niewielkim procencie. Ale zawsze, mimo wszystko. A nawet jeśli niezamieszkany w całości czy większości, to przynajmniej regularnie odwiedzany przez rodzimą ludność, która przybywa tu, by sprzedać swoje produkty, zaopatrzyć się w inne albo po prostu za pracą, w poszukiwaniu dogodniejszych warunków do życia. Targ Kaszubski (Kaschubischer Markt) wzmiankowany był przecież tyle wieków temu. Dowód odwiecznej obecności, bytności, pracy. (więcej w „Pomeranii”)

43. Edmund Kamiński, Wierny przyjaciel Kaszubów i Polaków (2)
Efektem wieloletnich kontaktów korespondencyjnych Ferdinanda Neureitera oraz jego przyjazdów do Polski była „Antologia kaszubska” („Kaschubische Anthologie”), wydana w znaczącej serii słowianoznawczej ,,Slavistische Beiträge” (t. 61, 1973 r.) przez monachijską oficynę Ottona Sagnera. Była ona wielkim wydarzeniem w slawistycznych środowiskach naukowych nie tylko obszaru niemieckojęzycznego. Przypominam sobie, że z polecenia ówczesnych władz politycznych zlecono opracowanie antologii poezji kaszubskiej, która miała się ukazać przed pozycją Neureitera. Mimo pośpiechu i tak „Modra struna” światło dzienne ujrzała w miesiąc po jego publikacji.
W opinii nadgorliwych doradców KW PZPR praca Ferdinanda była separatystyczna, rewizjonistyczna i zdecydowanie antypolska. Wśród wielu jej recenzji znalazłem omówienie na łamach „Życia literackiego” (1 X 1978 r., nr 42, s.13) autorstwa Lecha Bądkowskiego, w którym ten pisał m.in.: „Jest to w ogóle pierwsza łączna antologia prozy i poezji kaszubskiej, wydana wzorowo, z tekstem oryginału po jednej stronie, z przekładem po drugiej. (...) otrzymaliśmy dzieło, do którego odtąd każdy zainteresowany literaturą kaszubską (a szerzej i polską), czy zawodowiec, czy amator zaglądać będzie musiał. (...) zwłaszcza obecną historią literatury kaszubskiej („Geschichte der kaschubischen Literatur.Versuch einer zusammenfassenden Darstellung”, wyd. I z 1978 r.) wpisał się [on] na stałe do historii naszej literatury. I należy mu się tytuł AMICUS CASSUBIAE PARTICULARIS”. (więcej w „Pomeranii”)

44. Lektury

46. Klëka

51. Z życia Zrzeszenia

54. Informator regionalny

56. Rómk Drzeżdżónk, Kòza łączi pòkòlenia (felieton)
Chòc mòja pëlckòwskô chëcz zataconô je na pùrtkòwsczich përdegónach, tej jednakò brifka Andris dobrze wié, jak mô dó miã trafic. Andris człowieka nie je młodim, wiele mô ju stegnów bez no żëcé przeszłé ë kòłã przejachóné – jak to brifka. Je òn wiôldzim lubòtnikã mùzyczi. Co prôwdã w młodoscë z chóru gò wërzucëlë, za fałszowanié „Midzënôrodówczi”, ale òn swòje wiedzôł ë czuł, że mùzyka to je to! Nierôz czuł jem, jak jadącë, z napróną lëstama ë réntama taszą, spiéwôł znóny szlager Skaldów: „Lëdze biéjta z drodżi, brifka kòłã jedze…”.
Òprzepôłnim sedzôł jem trzimiącë pôlce nad kòmpùtrową kluczplatą ë ju dwie gòdzënë rozmëszlôł, jaczi bë tuwò nowi felietón spłodzëc. Ju czas co napisac, przédnô redachtórka czësto nerwés żdaje, a w głowie neùronë niżódnëch jimpùlsów do lózëch, zaspónëch mùskòwëch kòmórków nie wësélałë. (więcej w „Pomeranii”)



Powyższy artykuł opublikowano w serwisie Nasze Kaszuby
http://naszekaszuby.pl

pod adresem:
http://naszekaszuby.pl/article.php?storyid=1570