Forum
Losowe zdjęcie
Pielgrzymka
Pomerania
Wygląd strony

(2 skórki)
Strona główna forum
   Sprawë
     Polskość jako forma pokuty (fragm. powieści)

| Od najnowszych Poprzedni wątek | Następny wątek | Koniec
Nadawca Wątek
tczewianin
wysłane dnia: 23.11.2004 11:09
Nie mogę oderwać się od tej strony!
Zarejestrowany: 17.7.2003
z: Pietzkendorf-Müggau
Wiadomości: 779
Polskość jako forma pokuty (fragm. powieści)
W minione wakacje zacząłem pisać powieść, której nadałem roboczy tytuł "Polskość jako forma pokuty". Na razie stanęło na 59 stronach maszynopisu. Ponieważ jest to powieść pisana z perspektywy pomorskiej ciekaw jestem Waszych opinii. Oto jeden z rozdziałów:

---------------------------------------------------------------------

Współczuję biednemu niemieckiemu narodowi. Narodowi, którego praprawnuki śpiewają hymn Unii Europejskiej, bo własny hymn ciąży im jak wyrzut sumienia, jak ciemna noc kryształowa, jak drżąca dłoń Hitlera. Ja mogę śpiewać pełną piersią „będziem Polakami”, choć Polakiem być już nie chcę. Ojciec Józefa Wybickiego, który napisał tę pieśń, był sąsiadem łowczego bracławskiego Łukasza Piechowskiego. Nawzajem sobie pożyczali pieniądze i żyli w przyjaźni pośród modrych jezior i bursztynowych stegn w Kraju Kaszubów. Może nawet przepijali do siebie dwójniakiem albo trójniakiem, jak ja czasem przepijam w „Piwnicy pod Aniołem”? Przepijam i śpiewam ze względu na tę sąsiedzką przyjaźń. Śpiewam i niczego nie muszę się wstydzić.


*


W te piękne dni, kiedy Europa Wschodnia przypominała pękającą krę lodową, gdy Ossi wsiadali do trabantów, by ściskać się z Wessi na przedprożu zachodnioniemieckiej ambasady w Pradze, cały świat miał łzy w oczach. Bo stał się cud! Był to znak, że nawet po najczarniejszej nocy zbudzi się do życia nowy dzień, że wolności nie da się stłamsić na wieczność. I choć słowa te brzmią jak cytat z kazania wielkanocnego, warto takie kazanie wygłosić przynajmniej raz do roku. Winy ojców nie mogą w nieskończoność spadać na ich dzieci, i dzieci ich dzieci, i ciążyć im do siódmego pokolenia. Grzech dziadów jest tych dziadów przeklętą własnością, i odszedł na dno piekieł razem z nimi.

Napisałem to ja, prawnuk Franciszka Piechowskiego, znanego także jako Franz von Piechowski, w zależności od tego, kto i kiedy wypisywał tę samą metrykę urodzenia. Gestapo zamordowało go w Lesie Szpęgawskim, który leży między Tczewem a Starogardem Gdańskim, dawniej Starogardem Pruskim. Jego żonę Paulinę z ośmiorgiem dzieci Niemcy uwięzili w obozie przejściowym w Dirschau, a potem wywieźli do Generalnej Guberni w bydlęcych wagonach w czterdziestym roku. Wróciła po pięciu latach do zniszczonego gospodarstwa, z którego zdążyli uciec niemieccy osadnicy z Besarabii. Wróciła bez najmłodszej córki. Agnieszka zmarła w na wygnaniu na tyfus - chorobę brudasów, Polaków i wygnańców z Pomorza. Bez syna Franciszka Józefa, który doczekał wyzwolenia przez Amerykanów w okolicach Monachium, na peryferiach sennego miasteczka Dachau.

Najpewniej miasteczko to nie nadawało się na uzdrowisko, jak Baden-Baden, Karlove Vary czy Bad Tennstedt w Turyngii, gdzie przed laty kurował się Johannn Wolfgang von Goethe, a ja piszę te słowa, ponieważ Franciszek Józef po wyjeździe z niego nie mógł mieć dzieci. Dawny żołnierz 64 pułku piechoty z Grudziądza, rozbitego we wrześniu 1939 r. pod Łowiczem, nie wspominał o tej sprawie zbyt często. Właściwie nie wspominał nigdy. Wyczytałem tę informację w papierach, które zostały po jego śmierci w roku osiemdziesiątym dziewiątym. Został także medal za wojnę obronną i zdjęcie w rogatywce oraz inne zdjęcie, zrobione przez mojego ojca. Stryjeczny dziad Franciszek Józef trzyma na kolanach album z napisem „Solidarność” i uśmiecha się. Jest stan wojenny.

Prababka Paulina powróciła do wsi Liebenhoff, która na powrót nosiła nazwę Zajączkowo, również bez syna Alojzego. Z robót przymusowych w Rzeszy wyzwolili go Brytyjczycy. Alojzy nie chciał wracać do ruskiej Polski i w 1949 r. wsiadł w Hamburgu na statek płynący do Sydney. Kiedy wreszcie mógł odwiedzić rodzeństwo zastał prawie same groby. I położył się obok. Nie wrócił do australijskiej ziemi.

Z okna wieżowca widzę cmentarz, na którym leży Alojzy. Czasem idę z nim porozmawiać. Uważam, że to mu się należy po pół wieku samotności.


*

Uśmiech stryjecznego dziada Franciszka Józefa na fotografii z napisem „Solidarność” upewnia mnie, że istnieje niewidzialna nić Ariadny pomiędzy przodkami zrodzonymi w pomorskiej krainie a mną oraz pomiędzy mną i tymi, którzy będą po mnie. Nić, która pozwala przejść bezpiecznie przez najciemniejsze labirynty. Kiedy zasiadam do Wigilii, a matka stawia na stole puste nakrycie, odbywa się ciche święte misterium. I tak już od tysięcy lat. Chrześcijaństwo nie zabiło naszych pradawnych obyczajów, tylko przystroiło je w ładniejsze szaty.

Mylicie się. Nakrycie nie jest przeznaczone dla niespodziewanego gościa, choć nikt go nie odpędzi, jeśli zastuka do drzwi. Ono jest dla umarłych, którzy nie tak całkiem odeszli. I kiedy siedzę przy stole, czuję ich bliskość, ich ciepło, ich opiekę. Widzę ich twarze. Czuję się bezpieczny.

Szepczą mi do ucha: mogliśmy już odejść, bo ty jesteś. Nie marnuj swojego czasu.


Kiedy oglądam sepiowe fotografie na twardych tekturowych kartonikach z tajemniczymi napisami: Dirschau, Berlin, Brandenburg am Havel, Bütow in Pommern, Breslau, Mühlchausen in Rheinland, Chicago Illinois, widzę swoje oczy. Tak samo szeroko rozstawione, z głębokimi oczodołami gotowymi na przyjęcie ziemi, w której przyjdzie spocząć. Te same długie palce, mogące choćby teraz rozpocząć grę na akordeonie lub pianinie. I aż się ciśnie na usta: - Gdzie jesteś o śmierci, gdzie jest twe zwycięstwo?

Jestem Franciszkiem Józefem, który był polskim żołnierzem we wrześniu i jego ojcem Franciszkiem zamordowanym w listopadzie tego samego roku. Jestem obiektem badań niemieckiej medycyny w Dachau i księdzem Bolesławem, proboszczem z Lubiszewa pod Tczewem, spalonym w tym samym obozie w transporcie inwalidów. Jestem dziadkiem Antonim, przymusowym robotnikiem w Generalnej Guberni oraz DiPisem Alojzym z Queenslandu, błąkającym się na Antypodach w poszukiwaniu samego siebie. Jestem Agnieszką, po której zostały dwa listy, jedna fotografia, dziecięcy pamiętnik i zarośnięty grób w Generalnej Guberni.

Kiedyś pojadę tam zapalić świeczkę.


Wcześniej musiałem wpłacać podatki do skarbca w Malborku, co zostało skrupulatnie zanotowane w księdze podskarbiego wielkiego mistrza. Jestem Mikołajem z Piechowic, który poległ w ostatniej wojnie przeciw zakonowi krzyżackiemu w 1521 r., bo jego władza gwałciła prawa wolnych ludzi pomorskiej ziemi, mówiących różnymi językami. Jestem Łukaszem, który w 1683 r. wyruszył na odsiecz obleganemu Wiedniowi w chorągwi wojewody pomorskiego Władysława Denhoffa. Powróciłem do Piechowic, choć biedny wojewoda poległ w bitwie pod Parkanami. Jestem Andrzejem Mikołajem, konfederatem barskim - wziąłem do niewoli pruskiego generała von Lossow, zajmującego bezprawnie Okręg Nadnotecki w czasie pierwszego rozbioru. Wybierałem królów Polski na sejmie w Warszawie, byłem biskupem w Przemyślu i niepiśmiennym emigrantem za chlebem do Kanady. Jestem Janem Jakubem, adiutantem Joachima Murata, ciągnącym na Moskwę w 1812 r. Jestem członkiem londyńskiej i paryskiej emigracji, moje nazwisko odnotował Albert Potocki, szpieg cara. Jestem prapradziadem Stanisławem Mikołajem, który zdobył dwa medale pod Paryżem w wojnie 1870/71. Jestem Stanisławem z Rytla, który poległ w 1916 r. w Twierdzy Metz w czasie Wielkiej Wojny. Jestem Feliksem, zabitym przez Rosjan nad Dźwiną w 1920 r., w czasie, gdy na plebani w Wyszkowie spiskowali polscy patrioci. Jestem Paulem, pastorem z Berlina-Neukölln, który najpierw leczył dusze, a potem skończył medycynę, żeby leczyć ciała. W 1945 r. alianci mianowali mnie szefem służb medycznych Wielkiego Berlina, bo wcześniej nie dałem się zwieść Hitlerowi. Jestem Mieczysławem z Piechowic, pomorskim dziennikarzem zamordowanym w Stutthofie i jego bratankiem Clemensem, dyrektorem szkoły oraz członkiem gdańskiej NSDAP, bo rozum mi odjęło. Jestem Romanem, oficerem Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych na kielecczyźnie. Jestem Edmundem z Berlina, podoficerem Wehrmachtu, poległym koło Sambora na Ukrainie. Wróciłem do źródeł słowiańszczyzny. Jestem Tadeuszem, policjantem z Warszawy zamęczonym w Oranienburgu. Jestem Konradem z Kościerzyny rozstrzelanym w Katyniu i jego bratem Wojciechem, zdobywającym Monte Cassino. Leżę na cmentarzu u zbocza góry.

Imperia upadły. Przeminęła I Rzeczypospolita, której jestem synem. W pył się obróciło Drugie Cesarstwo i Trzecia Rzesza. Nie ma Polski Ludowej. Ja jestem. Niosę dalej album stryjecznego dziada z napisem „Solidarność”. Skończył się stan wojenny. Skończy się byle jaka Polska, w której przyszło nam żyć. Przyjdzie dzień, gdy nikt nie będzie chciał stąd wyjeżdżać do Berlina-Marienfelde, do Bielefeld, do Quebecu, do Dublina i Londynu. Może tego nie doczekam, ale...

Oczy mojej córki zaświadczają, że nie można mnie zabić.
--------------------------------------------------------------------
(C) Copyright by Tomasz Żuroch-Piechowski
Wszelkie prawa zastrzeżone


----------------
----------------------------------------------------------------
- Panie Marszałku, a jaki program tej partii?
- Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.

(Józef Piłsudski do hr. Skarżyńskiego)

pienczke
wysłane dnia: 23.11.2004 12:50
Nie mogę oderwać się od tej strony!
Zarejestrowany: 31.5.2004
z: lasów Nowego Pomorza
Wiadomości: 310
Re: Polskość jako forma pokuty (fragm. powieści)
Baro piãkné.

Tak so mëslã, że më wszëtce jesma tima wszëtczima.

"wierzę (...) w świętych obcowanie"


----------------

| Od najnowszych Poprzedni wątek | Następny wątek | Top

 
Wyróżnienia
Medal Stolema 2005   Open Directory Cool Site   Skra Ormuzdowa 2002