Strona główna forum Język Gwary na Pomorzu |
Poprzedni wątek | Następny wątek |
Nadawca | Wątek |
---|---|
Michal |
wysłane dnia:
11.12.2010 22:42
|
Nie mogę oderwać się od tej strony! Zarejestrowany: 1.4.2004 z: Żulawskich Rubieży Kociewia Wiadomości: 577 |
Re: Gwary na Pomorzu Hmm chyba czytaliśmy dwa różne teksty.
Ty tutaj twierdzisz, że na podstawie szeregu zjawisk możemy wywnioskować jakim cudem kaszubski zachował się na północy, a nie zachował się na południu Pomorza Gdańskiego (stawiając tym samym tezę, że jeszcze w średniowieczu tam był). Ja tylko i wyłącznie zapodaje przykłady, które pokazują, że nie sposób z tych przesłanek potwierdzić taką tezę. Nie można bo: 1. Duchowieństwo „polskojęzyczne” było obecne na obszarze całego Pomorza od czasów rozbicia dzielnicowego, jednak w miastach i klasztorach dominowali duchowni języka niemieckiego. Szukanie tutaj dowodu na jego wybitną „polonizująca rolę” jest o tyle karkołomne, że o wiele więcej było Polaków np. w powiecie człuchowskim (byli nimi choćby kolejni proboszczowie Chojniccy), niż w takim tczewskim (gdzie bez wątpienia zaszły największe zmiany językowe). 2. Na terenie Prus Królewskich zachodziło takie samo zjawisko jak na Litwie, tylko, że tym językiem dominującym był język niemiecki… Rzecz jasna panowie bracia, którzy chcieli robić karierę w Rzeczpospolitej uczyli się także polskiego. Jest tylko jeden szkopuł: znamy trzy przypadki polonizacji znaczących rodów szlacheckich z Pomorza: von Krokowów, Wejherów i Przebendowskich – wszystkie pochodzą z północy województwa i we ich władaniu pozostawały w XVII i XVIII w. praktycznie całe dzisiejsze powiaty pucki, wejherowski i kartuski. A miejscowym Kaszubom, to jakoś nie zaszkodziło. Nie dość tego, świetnie wiemy, że cały czas dla Krokowów i Wejherów (tej linii, która pozostał na Pomorzu) polski był drugim językiem, po niemieckim. 3. Teza o zniszczeniach to zupełna fantazja. Primo na Pomorzu w XVII wieku ze świecą należało by szukać chłopa pańszczyźnianego w powszechnym tego słowa rozumianego. Prym wiedli bogaci gburzy, zwłaszcza z dóbr królewskich (niektórzy bogatsi od zaściankowej szlachty z powiatów człuchowskiego, czy tucholskiego) i oni doznali największego wyniszczenia w czasie wojen. Secundo matecznikiem szlachty zagrodowej, która to niby miała być wybita, był powiat człuchowski, tucholski i ziemia lęborsko-bytowska. W powiatach tczewskim, świeckim, i nowskim szlachty było o wiele mniej, a co ważniejsze ucierpiała stosunkowo słabo. 4. Królewszczyzny były królewskie, czego najlepszym dowodem było to, że cały czas znaczny odsetek przychodów z nich szedł do kasy państwa, a na Pomorzy znajdowały się te najbardziej dochodowe w całej Rzeczpospolitej. Nic dziwnego, że po potopie wpadły w ręce jednych z najbogatszych rodów w całym państwie: Sobieskich, Radziwiłłów, Jabłonowskich czy Przebendowskich. I teraz weź mi wytłumacz, dlaczego zmiany językowe zachodziły (bo wiemy, że zachodziły) w takim starostwie sobowidzkim, które trzymał miejscowy ród Kickich, a nie imały się ziemi człuchowskiej, którą sto lat zawiadywali arcypolscy Radziwiłłowie. Po prostu nie znajdziesz tutaj dowodu na to, że szlachta z ziemi mirachowskiej, czy człuchowskiej była pod mniejszą presją „języka polskich elit”, niż tacy ziemianie z powiatu tczewskiego. Weź Darek wytłumacz takiemu Reinholdowi Krokowskiemu, który przewędrował pół Europy, że on nie mówił po niemiecku tylko „dolnoniemiecku”? Albo profesorom z Gimnazjum Gdańskiego, że literacka niemczyzna, której uczyli, to był jednak dolnoniemiecki? Gdańsk był wybitnym ośrodkiem kultury niemieckiej, w którym, mimo, że masy mówiły plattdeutschem, elity bardzo dobrze rozumiały „język Lutra” (czyli hochdeutsch). Tak jak rozumiano go i na całym Pomorzu. Z jednej prostej przyczyny: To górnoniemiecki był językiem oficjalnym w Państwie Zakonnym, w którym powstało gros dokumentów funkcjonujących na Pomorzu, a silne związki z Prusami Książęcymi (skąd rekrutowało się m.in. większość duchownych protestanckich) znajomość tą podtrzymywały. Możesz mi Darek podać pięć linków, ale wybacz, ja wolę jednak uwierzyć oryginalnym dokumentom takich Krokowskich z XVIII, czy Wejherów z XVII w., gdzie widzę jak byk, że ich autorzy posługiwali się dobrze znanym mi hochdeutschem (w ówczesnej postaci). O takim drobnym niuansie, jak fakt, że spory odsetek szlachty pomorskiej XVII i XVIII w., robił karierę na dworze i w wojsku elektorów brandenburskich (a potem królów pruskich), już nie wspomnę. Tak, powtórzę to: język niemiecki we Prusach Królewskich był językiem elit. No i na koniec nie wiem czy śmiać się czy płakać. Ty czytałeś chociaż Nitscha?, Albo Gajaka? Albo Zofię Stamirowską? Bo każdy z nich znał ten odkrywczy fakt, że nazwa Kociewie była używana tylko i wyłącznie wobec mieszkańców ziem nad środkową Wierzycą. I jednocześnie każdy z nich stwierdził, że owi Kociewiacy posługiwali się charakterystyczną gwarą znacząco różniącą się od kaszubskiego, która jednakże była używana na znacznie większym obszarze. I profesor Nitsch z braku innej oryginalnej nazwy ochrzcił ją, inspirując się zapisem Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego, mianem kociewskiej. Kociewiacy hucznie obchodzili rocznice tak pierwszego pojawienia się samej nazwy, jak i owego „chrztu” dokonanego przez Kazimierza Nitscha. No, a komunistom ten pomysł tak się spodobał, że obszar Kociewia rozciągnęli na tak znaczny obszar już w Słowniku Geograficznym Królestwa Polskiego z ostatniej ćwierci XIX wieku. Nakłaniali też, zapewnie już w latach 30-tych XX w. ankietowanych przez profesor Stamirowską, i inteligencję z Tczewa z Edmundem Raduńskim na czele by tak właśnie, a nie inaczej wykreślali granice Kociewia. Naprawdę szkoda mi czasu by wojować na polu językoznawczym, ale jak uważasz, że mowa Lasaków i tzw. Górali, różniła się tak bardzo, że były to dwie oddzielne gwary i o jednej wspólnej mowy nie ma, to ja tylko westchnę i się zapytam jakim cudem ktoś wymyślił jeden język kaszubski, a nie osiemdziesiąt kilka? |
Poprzedni wątek | Następny wątek |