Wiadomości - Aktualności - Danuta Pioch o Kaszubach i języku
Losowe zdjęcie
kuznica
Pomerania
Wygląd strony

(2 skórki)
Aktualności : Danuta Pioch o Kaszubach i języku
Wysłane przez: fopke dnia 18.2.2005 13:40:00 (4445 odsłon)

Hewò, co jem nalôzł na kartësczim, pòwiatowim pòrtalu: Kartuzy.info:

O Kaszubach i o języku kaszubskim - rozmowa z Danutą Pioch
17 Luty 2005 - Sierakowice

Co myślisz o takim stwierdzeniu, że język kaszubski, mimo usilnych zabiegów „reanimacyjnych”, jest skazany na powolne zamieranie, ponieważ procesy cywilizacyjne, takie jak globalizacja, ujednolicanie stylów życia, poglądów, języka też, są silniejsze, niż nasze przywiązanie do przeszłości, tradycji, mowy ojców?

Tak, sama się zastanawiam, czy ten język w perspektywie wielu lat ma przyszłość.

Małe języki umierają, taka jest tendencja na całym świecie. W czasach zaborów była taka sytuacja, że nasz język był tępiony i to go, paradoksalnie, wzmacniało. Polacy, a wśród nich i Kaszubi, są tacy, że jak nam każą iść na lewo, to my chcemy w prawo. Dzisiaj mamy wszelkie przyzwolenia, a język i tak ginie. Z tego by wynikało, że może trzeba znowu nam czegoś zabronić, bo wartość dostrzegamy w tym, czego się nam zabrania.

Ujmuje mnie to, że inni, Nie-Kaszubi, bardziej nam sprzyjają. My sami mamy wiele wątpliwości, oporów a czasem i nieuzasadnionej niechęci czy obaw. Inni nas traktują, w dobrym sensie, jako atrakcję, są na przykład ciekawi, skąd nasz język pochodzi (a mało kto wie, że język kaszubski jest bliski językowi łużyckiemu). Na początku grudnia odwiedził naszą szkołę w Mojuszu, będąc przejazdem w okolicy, prof. Zoll mówił, że zawsze chciał bliżej poznać Kaszubów, po obejrzeniu u nas lekcji powiedział, że był to dla niego miły przerywnik w obowiązkach zawodowych.
Szkodzi nam też to, że sama umiejętność mówienia po kaszubsku niewiele się przydaje, ma niewiele zastosowań. Gdyby to przekładało się na przykład na zatrudnienie, na dalsze studia, czy inne wymierne efekty, to byłyby bardziej sprzyjające warunki do rozwoju języka.

Język kaszubski jest jakby rozdwojony: istnieje wersja literacka, stosowana tylko przez nieliczną grupę entuzjastów, oraz mowa potoczna, przekazywana z pokolenia na pokolenie, używana do porozumiewania się w sprawach codziennych, zresztą bardzo różniąca się w poszczególnych częściach Kaszub. Jak doprowadzić do tego, żeby więcej Kaszubów mówiło bogatszym językiem? Co zrobić, żeby Kaszubi z różnych stron rozumieli się nawzajem?

Zgadzam się z poglądem naukowców, że język kaszubski w skali ogólnej należy do grupy języków małych. Na początku XX wieku prof. Lorentz naliczył w naszym języku 76 gwar, teraz szacuje się, że jest ich około 50. Jednak, gdyby chcieć przechować każdą gwarę i do każdej opracowywać pisownię i inne zasady, to po prostu byśmy przyśpieszyli proces zamierania języka. Nie zachowamy 50 gwar, trzeba by wszystko zapisać, udokumentować. Stąd ta idea, żeby stworzyć jeden język literacki, którym młodzi będą się posługiwali w piśmie i czytaniu, a może i stopniowo w mowie. Jeżeli ktoś jest wdrożony do kaszubskiej literatury, to jest w stanie zapisać każdy tekst, również gwarowy. W ten sposób możemy ratować różne gwary. Więc z jednej strony namawia się nas, byśmy jak najdłużej posługiwali się gwarami, jednak do pisania i czytania potrzebny jest język jednolity. Trwa nieustanne „umawianie się” w tej sprawie.

Szczególnie Kaszubi z Nordy, z północy, mają poczucie krzywdy i wiele kontrargumentów, dlaczego mają się uczyć języka, którego nigdy nie używali. Czują się pokrzywdzeni, że język literacki jest zupełnie inny, za dużo w nim „wyprostowano” ich cech regionalnych, np. nie ma bylaczenia. Natomiast najwięcej do literackiej kaszubszczyzny przeszło elementów języka Środkowych Kaszub. Dlaczego? Bo tutaj żyli i pracowali twórcy pierwszych słowników, które dzisiaj się liczą. Trepczyk, Sychta, Labuda – to ludzie ze Środkowych Kaszub i tutejszą kaszubszczyzną się posługiwali, chociaż Sychta starał się uwzględniać gwary innych części Kaszub również.

Czemu ma służyć wprowadzona niedawno zmiana prawna, mówiąca, że język kaszubski może być językiem pomocniczym w załatwianiu spraw urzędowych? Przecież w naszym urzędzie gminy mówiono po kaszubsku od dawna. Zresztą nie tylko z tymi, którzy to inicjowali, ale również z tymi, co do których urzędnik nabrał przypuszczenia, że mówienie po kaszubsku będzie dla nich łatwiejsze, że prościej będzie im wyłożyć swoją sprawę.

Po wielu wiekach tłamszenia regionalnych inicjatyw, nadszedł czas, żeby się cieszyć ze swoich praw. Jest wielka radość, że możemy swoje prawa realizować. Kaszubi są ludźmi zdyscyplinowanymi i zawsze takimi byliśmy, dlatego wolimy, żeby prawo sankcjonowało to, co robimy.

Wszystko zaczęło się od troski, co z przyszłością języka. Badania mówią, że w jednym pokoleniu średnio 30% języków umiera, łatwo więc policzyć, ile czasu trzeba, by i nasz język przestał istnieć. Chyba, że się temu będzie przeciwdziałać. Ponieważ w przekazie pokoleniowym nie można liczyć na dom rodzinny, to trzeba wykorzystać do tego odpowiednie instytucje: szkołę, kościół i również urzędy. Stosowanie języka w tych instytucjach nadaje mu większą rangę, nobilituje go; jeżeli jest używany w tak poważanych miejscach i państwo daje na to pieniądze, to znaczy, że jest on coś warty. A że jest coś warty, to niech potwierdzą słowa Papieża, gdy nam mówi, żebyśmy zachowali swój język, a dzięki niemu swoją tożsamość. Gdy mówią do nas takie autorytety, to jesteśmy skłonni w to uwierzyć. Potrzebujemy takich autorytetów więcej, tego nam brakuje.

Po mszach w języku kaszubskim już kilka razy pytałam napotkanych Kaszubów, czy rozumieli wygłaszane czytania, odpowiadali zawsze, że niezupełnie, że wiele słów brzmi dla nich zupełnie obco. Czy więc liturgia w języku kaszubskim, coraz częściej obecna również w naszych kościołach, nie jest tylko zaspokajaniem potrzeb niektórych miłośników kaszubszczyzny? A może jej celem jest nakłanianie niedouczonych Kaszubów do tego, żeby się zabrali do studiowania słowników?

Niektórzy ludzie nie rozumieją również wszystkich słów w języku polskim, to nie dotyczy tylko języka kaszubskiego, który od lat 80. wchodzi do liturgii. Jest to język specyficzny, ale przecież czytania z Pisma Świętego słyszymy przeważnie po raz kolejny w swoim życiu i gdy mamy problem ze zrozumieniem, możemy sobie podkładać w pamięci wcześniejszą znajomość tekstu.

Zarzuty wobec Kaszubów były takie: co to za język, który nie żyje, nie ma na przykład neologizmów, nie reaguje na zmiany w świecie. Dlatego właśnie, żeby język ożywić, szuka się sposobów jego nowego zastosowania, szuka się nowych obszarów, w których nasz język mógłby być obecny. Stąd liturgia, ona jest jednym z takich obszarów.

Jeżeli język ma żyć, musi ewoluować, musi się zmieniać. Wszystkie kwestie językowe są ciągle dyskutowane, ten proces trwa, nikt go nie zamknął. Zaczęliśmy w latach 80. dążyć do uporządkowania kwestii pisowni, składni i innych zagadnień. Pierwszą gramatykę języka kaszubskiego dał nam już Florian Ceynowa. Jak chodzi o pisownię, to do dzisiaj nie ma pełnej jednolitości; Hieronim Derdowski pisał fonetycznie, ks. Sychta wykorzystywał międzynarodową nomenklaturę fonetyczną, każdy inaczej. Ale ostatnio jest duży postęp w sprawie ujednolicania pisowni; sprowokowało go pisanie podręczników.

Jesteś autorką już trzech podręczników do nauczania języka kaszubskiego i jednocześnie najbardziej doświadczonym nauczycielem-praktykiem w tej początkującej dziedzinie. Jakie zmiany zauważyłaś u swoich uczniów w Mojuszu po latach od wprowadzenia przedmiotu „język kaszubski”? Czy akceptacja rodziców wzrosła? Czy dzieci rozmawiają między sobą po kaszubsku?

Moi uczniowie doskonale znają język kaszubski w postaci biernej; rozumieją każdy tekst z literatury kaszubskiej i dokładnie go odtworzą, ale… po polsku. Czynne używanie języka wymaga praktyki, ćwiczeń, tego 2-3 godzinne zajęcia w tygodniu nie dają. Studenci obcych filologii przecież często wyjeżdżają na kilka lat do danego kraju, żeby doskonalić mowę czynną. A naszym dzieciom brakuje codziennego używania języka, im jest potrzebne „zanurzenie w języku”, zwane uczenie immersją. W domach niektórych inteligentów kaszubskich rodzice się umówili: jedno rozmawia z dziećmi po polsku, drugie po kaszubsku. To daje dobre efekty, zwłaszcza, gdy się zaczyna wcześnie, niemalże od niemowlęctwa. Ucząc się języka w sposób naturalny nie wtłacza się dziecku do głowy gramatyki, my też ani polskiego, ani kaszubskiego nie uczyliśmy się od gramatyki, ta pojawiła się dopiero po kilku latach nauki szkolnej. Dowodem na to, że języka kaszubskiego można się nauczyć jest np. nasz uczeń Piotr Teclaf, który był najlepszy wśród uczniów szkół podstawowych w tegorocznym dyktandzie kaszubskim. Ja uważam, że nie każdy musi się nauczyć gramatyki i ortografii kaszubskiej, to jest raczej ważne dla tych, którzy chcieliby tym językiem posługiwać się do celów np. twórczych.

Niestety, moi uczniowie na przerwach nie rozmawiają po kaszubsku. Ale obserwuję tych, którzy już opuścili szkołę; najpierw jest okres buntu, a gdy mają18-19 lat , wtedy słyszę, że zaczynają między sobą rozmawiać po kaszubsku. Więc cała nadzieja jest w tych obecnych uczniach, że oni kiedyś będą mieli świadomość kaszubską. Jestem pewna, że moi uczniowie, gdy dorosną, nie będą potrzebowali wyrabiania świadomości kaszubskiej.

A obecni rodzice, no cóż… Po latach mojej pracy z uczniami jedna z matek przyszła pytać, czy zamiast kaszubskiego nie można by wprowadzić angielskiego. To dla mnie był sygnał, że świadomość tożsamości Kaszubów nadal jest niska. Dopóki rodzice nie będą mieli silnej świadomości, to efekty będą niewystarczające. Cała nadzieja w następnym pokoleniu.

Rozmawiała M. Dyczewska

Strona do wydruku Poleć tę stronę (e-mail)
Wyróżnienia
Medal Stolema 2005   Open Directory Cool Site   Skra Ormuzdowa 2002