55 lat ZK-P | ||
|
Historia najsłynniejszej organizacji kaszubskiej nie została jeszcze napisana i być może nigdy nie będzie. Na razie mamy głównie garść laurek, przygotowanych przez niektóre oddziały o samych sobie, parę szkiców pisanych z dużej wysokości i odległej perspektywy oraz obszerną pracę rocznicową C. Obrachta-Prondzyńskiego. (Omówienie oddzielnie.) Gdyby dało się napisać tę historię TAK, JAK BYŁO, byłaby to pasjonująca lektura, szanse na to są jednak znikome – albo i żadne. Geneza ZKP – mity i fakty W dziejach Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego prawda miesza się z legendą i dlatego nie wiemy na przykład, jaka była geneza tej organizacji. Dość popularny mit stworzył Bernard Szczęsny, drugi prezes ZK-P, przypisując sobie pomysł założenia kaszubskiej organizacji regionalnej. Wiemy jednak, że nie był on wulkanem inicjatyw i że za jego rządów Zrzeszenie wydatnie podupadło. Być może więc wykonywał czyjeś instrukcje, np. partyjne, bo był członkiem PZPR. Jednak nie można wykluczyć inicjatywy oddolnej, której wyrazicielami byli choćby przedwojenni zrzeszińcy, bez wątpienia swój udział miał też klimat odwilży i Października 1956. Przejęcie władzy przez Władysława Gomułkę – skądinąd największy blef PRL-u – obudziło w narodzie wielkie nadzieje i siły. Po kilku miesiącach przygotowań w Gdańsku 2 grudnia 1956 r. założono Zrzeszenie Kaszubskie. Zachowały się dwa (nieco rozbieżne) protokoły i lista uczestników, ale nie ma chyba ani jednego zdjęcia. Prezesem organizacji został Aleksander Arendt, rzekomy komendant „Gryfa Pomorskiego”, powojenny funkcjonariusz MO i działacz administracyjny. Nie można mu również przypisywać nadzwyczajnej aktywności, z którego to powodu został szybko zastąpiony przez Szczęsnego. Udało się dość szeroko rozpropagować ideę samorządnej organizacji regionalnej i powstało kilkadziesiąt jej oddziałów i kół. Nie wszystkie jednak zaczęły konkretną działalność, a inne szybko ją wygasiły. Po aferze ze skryptem Lecha Bądkowskiego „Zarys historii literatury kaszubskiej” padł oddział gdański, czyli stołeczny. Zrzeszenie zatem działało głównie na prowincji: Kartuzy, Kościerzyna, Wejherowo. Podnieść kaszubskie do pomorskiego Dużym osiągnięciem było uruchomienie własnego pisma – dwutygodnika (a właściwie „półmiesięcznika”) „Kaszëbë”, w którym wiodącą rolę odgrywał Tadeusz Bolduan, bardzo płodny publicysta, popularyzator i polemista, autor szkicu dziejów ZK-P pt. „Nie dali się złamać”. Dało się jednak odczuć, że kaszubskość zarówno pisma, jak i organizacji jest marginalizowana. „Kaszëbë” zamknięto pod koniec 1961 r., a niecałe 3 lata później poszerzono profil Zrzeszenia o pomorskość. Zwyciężyła idea Lecha Bądkowskiego i powstało Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Być może chciał on w dobrej wierze „podnieść kaszubskie do pomorskiego” (a potem ludzkości), rezultat okazał się odmienny od ideału. Pomorania, Pomerania, kwestia kaszubsko-niemiecka Lata 60. to również początek Klubu Studenckiego „Pomorania”, mającego w planach wychowywać przyszłych działaczy i regionalistów, których istotnie wychował on wielu (acz ostatnio chyba dał się złamać i wychowywać przestał), oraz powstanie „Pomeranii”, czyli zrzeszeniowego organu. Zaczął on wychodzić w 1963 r. jako „Biuletyn Zrzeszenia Kaszubskiego”, a po kilku latach fermentacji przekształcił się w regularny i ogólnie dostępny miesięcznik. Dzieje jego byłyby pasjonującą księgą – gdyby wśród żywych byli jeszcze Izabella Trojanowska, Wojciech Kiedrowski, L. Bądkowski i T. Bolduan i mogli o nich opowiedzieć. We wspomnianych latach 60. Zrzeszenie miało „pod górkę”. W oczach Gomułki temat kaszubski wiązał się z kwestią niemiecką i budził strach przed rewizjonizmem. Dopiero w 1970 r. słynny „Wiesław” stłumił swą obsesję na tym punkcie, ale wkrótce potem odsunięto go od kierownicy. Czy z Gomułką u władzy historia ZK-P wyglądałaby podobnie? Śmiem wątpić, bo do przełamania impasu potrzebne byłaby zmiana na stanowisku lidera, a tę wywołał przełom grudniowy. Zrzeszeniowe wydawnictwa B. Szczęsny opuścił stołek zaraz na początku epoki Gierka, gdy klimat społeczny wyraźnie się ocieplił. W kręgach kaszubsko-pomorskich zaowocowało to licznymi cennymi inicjatywami oraz powstaniem własnego wydawnictwa. Wyszły w nim najczęściej niepozorne tomiki poezji, krótkie biografie, wspomnienia, szkice oraz „Remus”. Nie podbiły świata. Wydawano je marnie, i to zarówno od strony redakcyjnej, jak i poligraficznej, w końcu drukowali je amatorzy, a redagowali nie-Kaszubi, jak Trojanowska. Opowiadania Jana Drzeżdżona czy powiastki Aleksandra Labudy zalegały kioski „Ruchu” w rzekomo kaszubskich wsiach, nie umiejąc przyciągnąć czytelnika. Opozycja, protesty oraz regionalizm w polityce i administracji Kolejny przełom przesunął Zrzeszenie ku kręgom opozycyjnym, a po 13 grudnia 1981 r. dodał mu wianek martyrologiczno-solidarnościowy. Dawniejsi przeciwnicy kaszubszczyzny zaczęli wstępować do Zrzeszenia, niekiedy nawet tworząc oddziały i stając na ich czele. Wkrótce dołączył się do tego protest antyatomowy, który góra ZK-P najpierw piętnowała, a potem dopisała sobie do listy zasług, choć zainicjowali go działacze „frontowi”. Poczęto też przekuwać ideę regionalizmu na praktykę polityczno-administracyjną. Szybko okazało się to biciem piany, której jedynym konkretnym efektem było krótkie „wicewojewodowanie” ówczesnego kaszubsko-pomorskiego lidera prof. Józefa Borzyszkowskiego. A czy w regionalizm wierzy największy obecnie uczeń L. Bądkowskiego – spytajcie go sami. Roz-zrzeszenie Kaszubów po roku 1989? Powrót demokracji to równocześnie zmierzch oddolnej inicjatywy kulturalnej i szczerej pracy społecznej oraz szerszych zainteresowań regionem. Znikł wróg, który mobilizował Kaszubów do oporu, a wraz z nim jakiś konkretny cel czy ideał regionalnej pracy. Wolność – paradoksalnie – ograniczyła możliwości w tym względzie, zabierając czas, środki oraz fundusze i skłaniając do spoczęcia na laurach. Zrzeszeni znów się „roz-zrzeszyli”, a zainteresowania społeczne skupiły się gdzie indziej, czego wyrazem jest spadek aktywności ZK-P oraz marginalizacja jego organu. Lata rządów Edmunda Szczesiaka i (zwłaszcza) Artura Jabłońskiego to prawie upadek „Pomeranii”, z którego częściowo udało się ją wydobyć Iwonie Joć. Upragmatycznienie regionalizmu początkiem jego końca? W XXI wieku Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie wyraźnie oderwało się od konkretnej pracy, a skupiło na kwestiach prawno-administracyjnych, jak przyznanie językowi kaszubskiemu statusu regionalnego. (Można się spodziewać więc np. postulatu obowiązkowej jego nauki w szkołach.) Prócz tego można wskazać na obfitą sferę ludyczną w działaniach ZK-P, której przykładów nie muszę podawać, bo regularnie pojawiają się one w mediach. Konkretna działalność regionalna jednak się przez to rozproszyła i dość dużo dzieje się poza Zrzeszeniem lub nawet wbrew niemu. Wydaje się, że znikła wizja, której być może nigdy w historii ZK-P nie było, ale w którą wierzono i która mobilizowała ludzi do roboty. (Częściowo była nią „kaszëbizna”, po której jednak tu i tam już dość dokładnie posprzątano.) Całkowite odczarowanie regionalizmu i przekształcenie go w koncepcję ściśle pragmatyczną – czego można się słusznie spodziewać po Łukaszu Grzędzickim – równocześnie go zniszczy. Zrzeszenie oczywiście to wszystko przeżyje, np. za cenę przemiany w Zrzeszenie Pomorskie czy Europejskie, a potem nawet Kosmiczne. Bądkowski być może byłby się z tego cieszył. (SC) [śródtytuły pochodzą od redakcji] |
Wysłane przez: | Wątek |
---|---|
Michal | Wysłano:: 28.11.2011 15:42 Zaktualizowany: 28.11.2011 15:44 |
Nie mogę oderwać się od tej strony! Zarejestrowany: 1.4.2004 z: Żulawskich Rubieży Kociewia Wiadomości: 577 |
O historii braku historii... Poznałem już Sławomira Cholchę od strony pisania zadziwiających recenzji, z których można było się dowiedzieć ile autor popełnił literówek, ale brak było informacji jaki był jego pogląd na omawiany, czasem nawet tytułowy problem, ale jako historyka wyłamującego świecące od dawna otworem bramy, jeszcze go nie znałem.
I daruję sobie tutaj jakieś rozważania na temat oceny Zrzeszenia i wizji jego przyszłości – wolny mamy kraj i każdy może tu mieć własny pogląd. Ale jak można pisać, zwłaszcza po lekturze pracy Cezarego Obracht-Prondzyńskiego, że powstanie Zrzeszenia spowija jakaś mityczna legenda, albo, że nic nie wiemy o genezie tej organizacji? Gdy mi się wydawało, że o jej genezie wiemy znacznie więcej niż o samych technicznych perturbacjach związanych z jego powoływaniem. Albo jaki sens mają rozważania na temat Bernarda Szczęsnego i jego „rzekomych” powiązań z administracją, gdy powszechnie wiadomo (mi się tak przynajmniej wydawało do tej pory), że Szczęsny był właśnie „nominatem” władzy, powołanym na prezesurę ze złamaniem statutu Zrzeszenia Kaszubskiego, który jednak potrafił zachować pewną podmiotowość i przeprowadzić je przez najbardziej ciężki okres (który przecież przyniósł zakończenie działalności wielu podobnych inicjatyw w naszym kraju). Nie mówiąc już o tym, że na ówczesny brak aktywności struktur ZK (a potem ZKP), miały wpływ o wiele istotniejsze czynniki niż tylko cechy samego prezesa. Można przecierać oczy ze zdumienia, czytając że powodem odwołania Arendta z prezesury ZK był jego brak aktywności. Gdy to właśnie ów Arendt przewodził Zrzeszeniu w najbardziej dynamicznym okresie jego istnienia. Rzecz jasna można mieć tutaj sporo uwag do jego działań, ale nic mi nie wiadomo, by w tej materii ktoś kontestował szczególnie aktywność organizacyjną Arendta (co się zdarzyło później Szczęsnemu). Z kociewskiego punktu widzenia wręcz absurdalnie brzmi teza, o tym jakoby szyld pomorski, przyjęty w 1964 roku przyniósł jakieś negatywne skutki aktywności kaszubskiej ZKP. Absurdalnie, bo tak naprawdę, poza aktywnością Lecha Bądkowskiego, jakakolwiek „niekaszubska” wartość dodana, która mogłaby wpływać na działania kaszubskie, pojawiła się w Zrzeszeniu dopiero w latach osiemdziesiątych! No i bardzo podoba mi się ustęp, z którego wynika, że tylko dzięki temu, że towarzysz Edward, zastąpił towarzysza „Wiesława”, ZKP mogło w latach siedemdziesiątych rozwinąć skrzydła. A mi się wydawało, że właśnie nowa ekipa partyjna na fali ogólnokrajowej „stabilizacji” wyjątkowo uczepiła się środowiska zrzeszeniowego, czego dowodem są choćby formalne działania SB skierowane przeciwko ZKP. Do tej pory owo ożywienie wiązano raczej z wymianą pokoleniową liderów Zrzeszenia, którzy potrafili wykorzystać nową sytuację, no, ale na ten temat należało by przeczytać w jakiejś publikacji na temat historii ZKP, a tych przecież brak, według naszego Autora… Dalej już nie będę ciągnął, ale mamy tu prawdziwe poletko pełne kwiatków. Ja rozumiem, że można ignorować publikację Tadeusza Bolduana, ale twierdzenie, że opracowanie Cezarego Obrach-Prondzyńskiego jest „opracowaniem rocznicowym” w związku z tym, nie ma nic wspólnego z opisaniem historii ZKP? Może być niekompletne, niedokładne, mylne, ale przecież jest! Ja rozumiem, że by podać jakieś własne, mało mające wspólnego z rzeczywistością, przemyślenia, najlepiej udać, że nikt tematem się do tej pory nie zajmował. Nie mniej nieco pokory bym radził. Jakoś żyją jeszcze rzesze ludzi TWORZĄCY tą historię Zrzeszenia i jakoś nikt do tej pory nie kontestował tak opracowania „Zrzeszeni w idei”, by uznać je za całkowicie mylne i bałamutne. A drogi wielu tych osób ze Zrzeszeniem dawno się rozeszły i nie pałają do niego jakąś miłością! Nikt nie broni Autorowi tego tekstu napisać własnej historii Zrzeszenie (bo widać wyraźnie, że posiada on tajemną wiedzę, której nie posiadł ani Bolduan, ani Obracht-Prondzyński, którzy nie potrafili opisać tego CO BYŁO). Jednak niech nie udaje, że to będzie jakaś pionierska orka na ugorze. Historia Zrzeszenia została już napisana. I nie można tego zignorować pisząc fantazyjne teksty. Lepiej by się było wziąć za jej uzupełnianie, czy poprawianie. Nic tak nie budzi podejrzeń o manipulację, jak odmawianie wartości innym opracowań zajmujących się danym tematem, bez podania jakichkolwiek powodów... |
|
|